I już jedzie do nas.
U nas wyglądał tak.
A tu w całej okazałości,na filmie Maćka.
Na filmie widać ludzi dochodzących do pociągu, stali w środku pustkowia prawie trzydzieści minut, ponieważ pociąg się opóźnił, a ja zastanawiałem się po jaką cholerę tam stoją, czekali na pociąg, a ponieważ nie mieścił się na żadnej stacji, część podróżnych wsiada do niego na polu.
Chcieliśmy go jeszcze sfocić w peronach ale zanim doszliśmy sobie był pojechał.
Za to nie wiadomo skąd pojawiły się nowe cysterny, może przyjechały a my nie słyszeliśmy tego.
Czekamy na Piotrka i czekamy, niemożliwe żeby tak daleko poszedł, po całym dniu nie miałby siły, już mamy po niego jechać, ale idzie, jakiś taki nabuzowany, co się okazuje, z domeczku który pokazaliśmy, dwie Panie pracownice kolei zadzwoniły po policje, i ta nam aresztowała naszego druha, gęsto się tłumaczył, pokazując nawet specjalną legitymację która upewniła Panów że to swój jest człowiek, ale cipka nie zabrał paszportu, szczęście że pozwolili mu wysiąść z samochodu bo to nawet radiowóz nie był, i zrobił zdjęcie, potem próbował bezskutecznie wytłumaczyć czemu robi zdjęcia, najważniejszym argumentem był taki że "u nas nikt tak nie robi" i tak w koło.
Po dwudziestu minutach puścili go, ale obiecali że przyjadą do hotelu sprawdzić paszport, jak uprzedziliśmy recepcjonistkę o tej spodziewanej a niedoszłej jak się okazało wizycie, kobiecina mało nie zemdlała, policja, o matko Boska, co to będzie, normalnie chyba by się tak nie przestraszyła gdyby się paliło.
Wróciliśmy do hotelu, a tam zamówione wcześniej mięsiwo, fryteczki świeżutkie, mniamniusie, sałateczka i zimne piwko, towarzystwo Krystynki i tak do wczesnych godzin rannych.
I tak skończył się nasz ostatni dzień, zbyt krótko byliśmy, ale jak zwykle coś zmuszało nas do powrotu.
Rano zaplatanie i śniadanie, buzi buzi, niektórzy już nas żegnali jak starych znajomych, wsiedli w samochód i pojechali.
Kilka zdjęć już bez komentarza bo jeden obraz więcej wart niż milijon słów, ale pogadać ludzka rzecz.
Akcja pożar.
i prawdziwa gratka dla nas wszystkich, a zwłaszcza dla Maćka jako posiadacza "ruskiego boksera".
Ale pęd.
Jak widać padał deszcze, dając nadzieję na oddech, ale już po przybyciu na granicę, słonko wyszło i zrobiło się znów nieznośnie.
Na samej granicy, bałagan niesamowity i choć pokonaliśmy ją w czasie dwie godziny czterdzieści minut, gdyby służby Ukraińskie zamiast wprowadzać chaos i zamieszanie wzięły d*** w troki, skończyło by się na godzinie maksymalnie, u nas chwila pogawędki i już nasza kochana ziemia ojczysta.
Dojechaliśmy na oparach, więc tankujemy "nasze" paliwo, konsumujemy ciepłe psy i ruszamy w drogę, dogania na zmora tego kraju czyli polityka.
Choć cztery dni odpoczęliśmy, nie ma co grymasić.
Mieliśmy jechać do Bielska, ale jesteśmy za wcześnie, Piotrek w smarkfonie sprawdza alternatywne warianty naszego powrotu, jest pociąg o 17-tej z groszami z Tychów do Koluszek, ponieważ do Bielska moglibyśmy nie zdążyć na ten pociąg relacji Zwardoń-Warszawa, decydujemy się na Tychy.
Jesteśmy przed czasem, ściskamy się z chłopakami, robimy siusiu i po wejściu na peron pierwszy szok, brudno, śmierdzi i snują się dwa oszczane żule po peronie, tam tego nie nie widzieliśmy, mamy stuprocentową pewność że jesteśmy w Polsce.
Robię zdjęcie ale już nawet mi się nie chce,ciągle to samo, chowam aparat.
Nadjeżdża nasz pociąg, trochę trudno nam wsiąść, tłok spory, mimo całkowitej rezerwacji miejsc, przedsionki już zajęte, Piter znajduje miejsce w "Warsie" i tak siedząc na zmianę na kozy spędzimy ponad czterogodzinną podróż, od Katowic pasażerów tylko przybywa, w bufecie imprezka,Częstochowa jeszcze więcej, na chwilę wysiadamy aby złapać oddech, klimatyzacja wysiadła, lub ją wyłączono,po scysji z Panem konduktorem i sprawdzeniu tylko naszych biletów , otwieramy okno które zazwyczaj nie daje się otworzyć, mijamy Będzelin (Bendzelin) próbujemy dostać się do drzwi, ciężko, wreszcie Koluszki, nie myślałem że tak mnie ucieszy ich widok.
Ja za czasów komuny, przecież wszyscy wiedzą że ten pociąg ma takie obłożenie,sympatyczny młody człowiek, pracujący w bufecie zapewniał nas że tak jest zawsze bez względu na porę roku,czemu żaden z tych pajaców odpowiedzialnych nie reaguje, bo przyzwalamy na to, najczęstszym komentarzem po awanturze z Panem konduktorem, są słoowa" że przecież jedziemy", ****a jedziemy ale jak i za ile.