Zaduszki, szczególny dzień jak i wczorajszy, depresyjny, smutny, ckliwy, jeśli dla kogoś nie to zazdroszczę mu z sił całych.
Krótka opowieść o człowieku na którego przyjaźń nie zasłużyłem, każdy z Was powinien mieć takiego Tomka, jakiego miałem ja.
Tomek mieszkał nad nasza firma był bratem jednego z naszych prezesów, zabrzmi to jak wyświechtany banał, ale to była chodząca Dobroć, człowiek który każdemu pomagał, każde zwierze miało w nim przyjaciela, każdy człowiek, ponieważ był dobry i naiwny nie bardzo mu się wiodło, w końcu zaczęliśmy razem pracować, znaczy był moim pomocnikiem, moim uczniem, ale najważniejsze że stał się moją ostoją w szaleństwie ktore już wtedy pukało do mych drzwi, potrafił jednym gestem, jednym słowem, sprawić że uspokajałem się, codziennie rano przynosił mi cukierki lub ciastka niby to przypadkiem kupione, długo by opowiadać, ale nie miejsce na to i nie dałbym rady.
Tomek był i nagle odszedł, wyszedł po prostym zabiegu za szpitala z zapaleniem otrzewnej, trzy dni potem rano zadzwonił jego brat z jego telefonu, skamieniałem, wiedziałem że coś się stało, stało się, dziś już nikogo nie obwiniamy, łez nam brakło i szaty zdarły się żałobne.
Do dziś 21 lutego wszyscy którzy go kochali stoją na Dołach w alejce 56-tej i ryczą jak bobry, a potem się upijamy z żalu, taki nasz rytuał.
Jako że jestem już sierotą, i tylko prócz mnie Szymek nosi nasze nazwisko, pierwszy listopada jest dla mnie dniem traumatycznym, smutnym i przygnębiającym, do wczoraj, wczoraj jeszcze mnie rozwścieczył, zamianą dnia w którym należało by się jakoś zachować, w dzień marketowy, w dzień w którym chilę po przybyciu na cmentarz po zwycięskiej walce o wolne miejsce na trawniku, idziemy zaraz żreć, bo nie jedliśmy miesiącami czekając na kiełbaski z cmentarnego grila, idziemy pić piwo bo w temperaturze 3 stopni, każdy umiera z pragnienia, targamy naręcza kwiatów i niebotyczne piramidy zniczy aby uspokoić swoje sumienie, zamieniamy ten dzień w targowisko próżności, samojebka na tle grobu z wiązankami, niech reszta rodziny umiera z zazdrości, rewia mody w wykonaniu sześćdziesięcioletnich osiemnastolatek, w różowych rajtuzkach i trampeczkach, z tonami szpachli na pomarszczonych twarzach, wszystkie te indywidua zniszczyły mój smutek tego dnia, zawłaszczyły moją tragiczną przestrzenią, nie pozwoliły mi opłakiwać ludzi których kochałem a których ciągle mi brak.
Dziś było nie lepiej, byliśmy na zakupach, trzeba coś zrobić do jedzonka dla siebie i dzieciów naszych, ale byłem jak w amoku, ukochana moja spytała co może dla mnie zrobić, no eutanazja na razie jest nielegalna ale może mnie zawieźć w pewne miejsce, i zawiozła mnie tracąc wolny czas którego tak mało ma , ale poświęciła się, to jest właśnie miłość, gdy jesteś gotowy oddać drugiej osobie to co masz.
Doceniajcie osoby które kochacie, kiedyś ich braknie.
Przepraszam za to ględzenie nie na temat, ale musiałem wyjaśnić skąd pomysł dzisiejszej wycieczki, zrobiłem to najkrócej jak potrafię.
Upale, miejsce w którym latem musiałem przerwać podróż z Krośniewic do Łęczycy z powodu gwałtownej burzy.
Ewcia wysadziła mnie na tym samym przystanku na którym moja wędrówka w upalny piątek się zakończyła, uściskałem ją i kazałem uważać po drodze, odjechała, a jak wdarłem się w ciszę przyrody, choć z tą cisza z powodu pobliskiej szosy różnie bywa.
Przyjechał bym tu busem, ale w sobotę pierwszy jest o 6.30, a następny o 12.00, a trzeba jeszcze dojść na stację na pociąg o 14.31, następny i w zasadzie ostatni o ludzkiej porze to ŁKA o 16.45, celuję w ten wcześniejszy.
Jeszcze raz zaczynam.
W stronę Łęczycy.
Całkiem dobrze w porównaniu do letniej wyprawy się idzie, zielsko trochę zdechło, a te które jest , wątłe i niegroźne, idziemy.
Gdzieniegdzie betonowe podkłady i uszkodzenia toru.
Trochę ta trasa monotonna jest, ale ktoś to musi przejść, padło na mnie.
Pierwszy przejazd Chrząstówek, nazwa przyjazna dla każdego obcokrajowca.
Skupiam się na marszu, zauważyłem że potrafię wprowadzić się w swego rodzaju trans, dostrzegam wszystko co mnie interesuje i nic poza tym, nawet zewnętrzne bodźce nie docierają do mnie, przestałem słyszeć samochody na pobliskiej drodze, jednak na coś zryty łeb się przydaje.
Się idzie, a wokół pola i umierająca zieleń, widać już powolną agonię, idzie wszak pora śmierci i nicości.
Prawdę mówiąc myślałem że kukurydzę ścina się całą, ale chyba nie.
Drugi przejazd.
I zajączek wypłoszony z zarośli.
Kilka zdjęć między drzewami, oglądając trasę na googlach, trochę mnie te zarośla niepokoiły, ale nie jest źle, sporo ptactwa drobnego i kilka bażantów, ale nie udało mi się ich sfocić.
Tor odbija w lewo, niechybny to znak, dla znającego przebieg trasy że zbliżamy się do Topoli Królewskiej, do słynnego wiaduktu, o który a raczej tor wąski na nim batalia była zażarta, a dziś jeno rdza i cisza.
CDN.