W międzyczasie odjechał pociąg do Kromlau, ale nie mam jego zdjęcia, chłopacy wrzucą.
Znajoma lokomotywa ze Żnina.
I taka która w tym dniu nie jeździła.
Oraz ciekawy rozjazd.
Różnica między dawną sześćsetką a dzisiejszą.
Jeszcze chwila spędzona w torach.
Wszystko co piękne, zielone i parowozowe się kończy, pędzimy w stronę granicy którą przekraczamy w miejscowości Łęknica.
Gdyby ktoś miał wątpliwości czy to na peno Polska, przekona go o tym fatalny stan drogi, kilkanaście kilometrów jedziemy po patchworku z łat pokrytych łatami, które przykrywają łaty, wstyd i żenada.
Otoczenie tez jakby mniej porządne, słuchamy radia i komunikatów drogowych, niestety wypadek na naszej drodze, zderzenie samochodów ciężarowych okupanta, w porę zjeżdżamy z trasy "szybkiego" ruchu, chwila zastanowienia, do Wrocławia nie zdążymy na nasz pociąg, ale będziemy przed nim w Ostrowie Wlkp.
Jak zwykle zasypiam.
Ostrów, pożegnaniom nie ma końca, czułości, uściski, buziaków nie było, Mateusz zmęczony ma jeszcze kawałek do domu, my też, idziemy po bilety, a tu niespodzianka nie mam miejsc siedzących, ani w drugiej ani w pierwszej klasie, Pani w kasie niezwykle uprzejma i życzliwa znajduje nam miejsce do Kalisza, dobre i to, trochę nas przerażają komunikaty o opóźnieniach pociągów w Bielska Białej 55 minut, z Katowic 100 minut, całe szczęście nic nie mówią o naszym.
Idziemy coś zjeść przed podróżą, bar "Pod semaforem" a raczej speluna, z zaszczanymi klientami, zupa ogórkowa całe 3 zł, nawet dobra, pochłaniamy ją, obserwując miejscowych przedstawicieli flory, bo do fauny trochę im brakuje.
Próbujemy skorzystać z toalety, nie udało się, aż tak bardzo nam się nie chce.
Idziemy na peron, ostatnie zdjęcia przed podrożą.
Dart a w nim sodomia i gomoria, tłok jak cholera, ludzie siedzą na korytarzu i w przedsionkach, drzwi się zamykają i otwierają, długo nie pożyją w takim ciągłym wahaniu, dobrze że choć jest klima, od Kalisza stoimy, kończy nam się zapas antydepresanta, zaczynamy odczuwać zmęczenie, damy radę.
Na dodatek na wyświetlaczu leci durny film reklamujący koleje, ach och łał, jakież to piękne, przestronne i wspaniałe, chciałoby się palnąć w ucho autora, chyba nigdy nie jechał pociągiem.
Jeszcze jedna rzecz mnie poirytowała, ale się powstrzymałem, a w zasadzie Piter mnie pohamował, za konduktorką snuła się cipa w rurkach, z maślanym uśmieszkiem i oczkami, wyraźnie próbował ją poderwać , ale zupełnie bez stylowo, tak jak przystało na amanta z Opatówka bo tam wlazł do pociągu, niektórzy mężczyźni są żałośni, owszem można sobie pożartować ale trzeba umieć to robić, ech takie czasy jakie młodzieży chowanie.
Widzew, z trudem przebijamy się do wyjścia, pokonując slalom walizek i rozgrzanych ciał, witaj ziemio łódzka.
Około dziesiątej jestem w domu, zrąbany jak kombajn po żniwach, w poniedziałek mam wolne, praktycznie przesypiam cały dzień, ale jestem zadowolony.
Nigdy nie byli razem na takim wyjeździe Piotrek i Mateusz, Piotrek się bardzo obawiał reakcji Mateusza na nasze specyficzne poczucie humoru, trochę wisielcze i chwilami wulgarne, robimy tak od lat, jeśli ktoś z nami wytrzyma pierwsze chwile, potem jest twardy jak stal, pewnie Mateusza też dręczyły obawy jak to będzie, myślę że było dobrze a nawet lepiej, tak to jest ludzie tacy sami szybko znajdują wspólny język.
Dostałem mnóstwo serduszek , słoneczek i innych wyrazów uznania, ale to nie mnie się należą, ja to tylko opisałem, najlepiej jak umiem, sam nie pojechałbym tam, nie zobaczyłbym tyle zielonego i tylu parowozów, to zasługa Mateusza i Piotrka, dlatego im dziękuję z całego serca, niesamowite cztery dni, pełne wrażeń, od świtu do nocy, warto było.
Myślę że to nie ostatni raz, wierzę w to.
Szkoda że nie można tak ciągle, gdzieś jechać, przeżywać, padać wieczorem ze zmęczenia ale takiego które miłym jest, zmartwychwstawać świtem, na świat do ludzi, szkoda.
Dziękuje za uwagę, przepraszam za chwilowe zamieszanie spowodowane niedyspozycją mentalną, przepraszam Pana Andrzeja za złośliwe uwagi.
Ruszcie się z domów, żyjcie póki macie czas, straconego się nie nadrobi.