Z całym szacunkiem Mateusz, takie zakończenie to o kant dupy potłuc, mam nadzieję iż Cię nie obraziłem, skoro wytrzymałeś bardziej "brutalne" powitania to i to Cię tylko umocni.
Jesteśmy winni naszym miłośnikom coś więcej.
A ten którego nazwiska od dziś nie wymieniamy nie jest w stanie nas zatrzymać.
Zaczyna się drugi dzień, taki mamy widok z okna.
Spałem kiepsko, młodzież wszechniemiecka, a raczej nieudane mutacje darły mordy wracając z azjatyckiej knajpy którą też widać na zdjęciu, oraz z bilardowej speluny, cóż nie pojechaliśmy tam odpoczywać.
Idziemy na stację, pogoda dynamiczna, słonko, chmury, gdzieś grzmi, ogólnie widok w stronę gdzie jedziemy nie napawa optymizmem.
Na stacji ruch jak co dzień.
Obserwujemy krzątaninę z tarasu, z ziemi i wiaduktu na który można dotrzeć tylko obchodząc dookoła całą stację i magazyny od drugiej strony.
Widok z oddali.
Zaczyna padać, równie szybko przestaje, dawno temu przejmowałem się takimi pierdołami jak pogoda, wygląd, wygody, tyle czasu zmarnowałem na rzeczy nieistotne, teraz liczy się tylko dobre towarzystwo i przygoda.
Ani jednego "towaru" same nowoczesne pojazdy.
W dali widać parową machinę, być może resztki lokomobili, lub stacjonarny silnik parowy, niestety cztery dni, a właściwie trzy to za mało, nie byliśmy na zamku, nie odwiedziliśmy muzeum lotnictwa, nie zwiedziliśmy porządnie miasta,może następnym razem, może.
Na tym wiadukcie staliśmy, pozdrawiani przez przechodniów, oraz już słabo mówiącą po polsku mieszkankę Kolonii (Polkę) która wraz z mężem, przyjechała fotografować pociągi.
Nasza ulubiona pozycja, znaczy znak.
Do odjazdu pociągu o 11.55 coraz bliżej, a my w polu, szkoda że nie zrobiłem zdjęcia Mateusza na semaforze, "Verboten" ha, jak dla kogo.