Na zakończenie naszego pobytu w Libercu przyjechało takie coś , mocno sfatygowane ale pracowite.
Wsiadamy do pociągu do Zittau, już na miejscu Piotrek przezywa szok, wycięte semafory kształtowe, wiaty peronowe, remont, idzie nowe ale czy lepsze.
Z zewnątrz dworzec prezentuje się nieźle, w środku wszystko zamknięte, pełno przedstawicieli flory i fauny, w toaletach brud, trochę to się nie zgadza z powszechnym wyobrażeniem o niemieckiej solidności i porządku.
Na chwilę zaglądamy do celu naszej sobotniej wycieczki.
Nie ma bezpośredniego połączenia ze Zgorzelcem, jest tylko do Goerlitz, wsiadamy i spotyka nas coś niesamowitego, coś co przywraca wiarę w człowieczeństwo.
Sympatyczna Pani kierownik/konduktor sprawdza nasz bilet, prosi o chwilę cierpliwości i znika, jesteśmy odrobinę zaniepokojeni ale zimno i zmęczenie, uspokaja nas, wreszcie wraca i przestawia nam człowieka, Polaka zresztą który chciał u niej kupić bilet kredytowy, ponieważ nie ma pieniędzy bo został okradziony i zwraca się do nas z prośbą czy nie moglibyśmy wziąć go na nasz bilet, jest na trzech na bilet może jechać od dwóch do pięciu osób, zatkało nas, przecież mogła go ukarać za jazdę bez biletu, 60 eurosów, ale nie, zadała sobie dość trudu aby pomóc człowiekowi.
Szacun jak to mówią młodzi, oczywiście zgadzamy się, rodak nam dziękuje i robi się tak jakoś dziwnie, tak normalnie, jak powinno być wśród ludzi, nawet innych nacji, długo siedzimy w milczeniu, takie grupowe zadziwienie.
W Goerlitz wsiadamy do tramwaju podjeżdżamy trzy przystanki i do ojczyzny wracamy krokiem marszowym, jak za dawnych lat, głodni i zmarznięci idziemy do "Afirmacji" coś zjeść, w Zgorzelcu większość barów jest zamykana około 17-tej, żurek , karkówka, do domciu oczywiście zaliczeniem sklepu, dzień pełen emocji, a tu już tuż, tuż następny, 13 stopni niebo gwiaździste nad nami a w nas spokój.
Dobranoc.