Powinienem zacząć od podziękowań, mamie,tacie, i twierdzenia że walczę o pokój na świecie itp. celebryckie bzdety, ale rodzice nie żyją, pokój nie zależy ode mnie, a relacja i tak będzie długa i nudna, więc od początku.
Na początku jest marzenie, potem znajdują się ludzie pomagający marzenie zmienić w rzeczywistość, moim było zobaczenie wąskotorówki w Antonowce na Ukrainie, tak naprawdę zaczęliśmy o tym rozmawiać u Maćka na warsztatach w Istebnej, początkowo było nas trzech, potem ekipa rozrosła się do sześciu i tak zostało.
Zanim wyjechaliśmy osiemnastego kwietnia z rodzinnego domu, kilka razy cała wyprawa stawała pod znakiem zapytania.
Tego dnia nie było kuru z Łodzi do Sarn (lub Saren, nie lepiej brzmi to pierwsze) pikuś jet z W-wy, dojedziemy, w zasadzie wszystkim albo skończyła się ważność paszportów, lub ich nie posiadali, jak przy wypełnianiu wniosku stwierdziłem że mam nieważny i to od dawna dowód osobisty, jak usłyszałem kiedy go dostanę to mi się chłodno zrobiło w pewnej części ciała, już po wyjeździe, telefon do Piotrka i żeby Was nie zanudzać, dowód dostałem w ciągu ośmiu dni (nie dwudziestu ośmiu), tego samego dnia złożyłem wniosek paszportowy machina ruszyła i po dziewięciu dniach miałem paszport, tu specjalne podziękowania dla Piotrka, bez niego to wszystko by się nie udało.
Gdybym za każdą inwektywę wypowiedzianą pod swoim adresem, dostawał złotówkę, chyba prze pół roku nie musiałbym pracować, taki byłem wściekły i porażony swoją głupotą.
Tydzień przed wyjazdem, Piotrek podupadł na zdrowiu, ileż musiałem go przekonywać, że wyjazd będzie miał dla niego lecznicze właściwości, nawet zobowiązałem się że będę mu nosił plecak,spróbujcie zrozumieć co czuliśmy gdy nam powiedział ze nie jedzie, to tak jakby ten jeden element spajający całość usunąć i wszystko się rozpada,nieprawdopodobne, pewnie pojechalibyśmy bez niego, ale to byłoby już nie to, no masakra, dwa dni przed wyjazdem, zadzwonił i spytał ile wymieniłem kasy, ostatnio tak się cieszyłem jak mi się syn urodził, czyli dwadzieścia cztery lata temu, a że to była środa, ponapijaliśmy się za powodzenie wyprawy.
Ten zwrot (ponapijajmy się) ukuty przez Arcziego, pozostanie z nami po wsze czasy, będąc symbolem wszystkiego co pozytywne w życiu, wszak nie o samo picie chodzi.
Wszystkie przeciwności za nami, bilety kupione, portfele pękają w szwach, kanapeczki na drogę są,w drogę.
Tu kilka słów o uczestnikach, Maciek "Zvolack" Zwoliński, Daniel "Kwiatek"Kwiatkowki, Piotrek "Chudy" Chorąży, Artur "Arczi" Konieczny, Krzysztof "Krzyś" teść Maćka (zapomniałem nazwiska, mam nadzieję że mi Krzysiu wybaczysz) no i ja Paweł "Nemo" Radecki, będę używał zamiennie pseudonimów artystycznych z imionami, zdjęcia mam od wszystkich, przygotowanie ich zajmuje trochę czasu, relacja będzie podzielona na dni, i może mi to chwilę zająć, postanowiłem nie podpisywać zdjęć, znaczy nie będę podawał autora, bo wtedy musiałbym rzucić pracę żeby to ogarnąć, mam nadzieję że nie jest to przyjaciele dla Was takie istotne.
Każdy kto bezie chciał się czegoś więcej dowiedzieć o tej kolejce, może wszystko znaleźć w sieci, nazwy miejscowości i trunków będę podawał spolszczone.
Wieczór, noc i dzień, czyli wtorek i środa.
Wtorek wieczór 19.40 żegna nas piękny zachód słońca, w którym naz pociąg Regio jakiś tam, wygląda jak rydwany ognia.
Tłok jak diabli, z trudem znajdujemy miejsca, najlepiej się urządził Krzysio, siedział na przeciwko bardzo ładnej dziewczyny, inne połączone sztywno ze swoimi deseczkami, zacięte, wręcz ponure, wsiada tak przednia kompania jak My, zamiast się rzucić w wir życia towarzyskiego, siedzą smętne z kamiennymi twarzami.
Antydepresant krąży, oj chyba to co mamy malizną mi pachnie.
Całe szczęście szybko dojeżdżamy do stolycy, tup, tup, na zachodni dworzec autobusowy, a tam same autokary na Ukrainę, do odjazdu naszego jeszcze ponad godzina, udajemy się z Piotrkiem i Kwiatkiem na poszukiwania źródła, jeden sklep i to bez koncesjo na sprzedaż alkoholu, szok, Arczi wsiada w Lublinie to coś kupi.
Ruszyliśmy, mamy cały tył dla nas, potem okaże się jaki błąd popełniliśmy, po chwili jesteśmy w Lublinie, uściski, poznajemy się z Arturem, do tej pory znał tylko Piotrka, teraz zna nas wszystkich.
Autokar ścigą na lewo, kierowca dzielnie kontruje, jedziemy jakąś starą zdezelowaną Setrą, która czasy świetności ma za sobą.
Przysypiamy, no bo co tu robić, Kwiatek dzielnie się trzyma no i Piotruś, którego nosi w zamkniętym pudle.
Od lewej, Arczi, Zvolack,Kwiatek, ja, Krzyś.
Bach i jest granica, po naszej stronie wsiada, śliczna dziewczęca Pani Plutonowy (może plutonowa) twardy głos, twarde polecenia, odpręża się widząc czerwone paszporty, jak nam mówi, dawno nie miał takiej grupy Polaków, cel podróży, tłumaczymy, no ale przecież w Polsce macie wąskotorówkę nad morzem! no tak ale ta jest inna niż ta którą mamy zamiar odwiedzić, mam wrażenie że nam nie wierzy,na naszą prośbę wbija nam pieczątkę, choć "naszym " tego nie robią, ale jak chcemy, gawędzimy sobie a reszta autokaru, stara się wtopić w szyby, siedzenia, koniec krotochwil, ruszamy na stronę Ukraińską, tu to samo pytanie i to amo niedowierzanie, ale bardziej smutna Pani o nieustalonym stopniu, dostajemy do wypełnienia jakieś deklaracje w języku ukraińskim, po naszej interwencjo dostajemy takie po polsku, wypełniamy, i po czterdziestu minutach wjeżdżamy na gościnną ziemię ukraińską (jak się potem okaże).
Znów zasypiamy, uprzedziliśmy kierowcę że nie jedziemy do Sarn, tylko musimy wysiąść w miejscowości Gorodiec, już nad ranem mimo brudnych szyb, Piotrek robi fotki wszystkiego co
mu się nawinie pod obiektyw.
Elektrowni a......j.
Dojeżdżając do Kowla infrastruktury kolejowej i nie tylko, zwróćcie uwagę na most, jaki fajny klimat modelarski.
Marne światło, ale dokument jest.
Poranek wita nas zapowiedzią pięknej pogody.
Chwile przed osiągnięciem pierwszego etapu podróży, Piotrek świeżutki jak prosto z półki.
W międzyczasie nawiązaliśmy ze współpasażerami, nić a w zasadzie linę sympatii, wspólne żart, śmiechy , rodzinna atmosfera, ale na nas czas, wyrażamy wdzięczność kierowcy za zatrzymanie się tylko dla nas, zbieramy bambetle i po chwili otula nas mroźne powietrze poranka.
Sprawdzamy oporządzenie i formujemy kolumnę.
Idziemy, zimno jak diabli, Piotrek twierdzi że jest dziesięć stopni, to będzie oficjalna temperatura podczas całego naszego pobytu na Ukrainie, temperatura w am raz na ośmio kilometrowy marsz.
Idziemy, omijając dziury w drodze, jeśli wydaje się Wam że w Polsce są dziurawe drogi, to polecam wyprawę tu, na prowincję, tu nawet ciężarówki omijają te kaniony.
Pamiątkowe zdjęcie.
Idzie nam się dość dobrze, trochę się rozgrzewamy, trochę żartujemy.Mijamy kolejne zabudowania, wszędzie czystko, obejścia zadbane.
Mijają nas muzealne eksponaty, polecam Ukrainę miłośnikom motoryzacji, może to nie jest Kuba, ale też można zobaczyć ciekawe egzemplarze.