Kolego Andrzeju, tak podświadomie bijemy do tego, co ostatnio wydarzyło się w Czechach. Tam sąd uniewinnił maszynistę, który przekraczając *prędkość trzykrotnie doprowadził do wykolejenia składu. Motywował to tym, że do wypadku doprowadziły błędy systemowe, więc nie można ukarać tej jednej konkretnej osoby.
Oczywiście okoliczności tam i u nas są inne, ale zastanówmy się dlaczego dwóch dyżurnych jest w stanie wypuścić dwa składy na jeden tor, nie mając łączności. A dlatego, że za każde opóźnienie dostają po premii/pensji, a więc działają pod presją. Czytałem o podobnym przypadku w Austrii, gdzie po uszkodzeniu systemu łączności pociągi, łącznie z RailJetami stanęły i czekały na rozwiązanie problemu. Gdyby u nas stosować takie rozwiązania, to pół Polski by stanęło. A zatem świadomie tolerujemy sytuację, że w związku z prowadzonymi pracami inwestycyjnymi, brakiem nadzoru nad wykonawcami puszczamy pociągi na plac budowy z pełną lub dość wysoką jak na warunki prędkością. A potem mówimy, że zawinił dyżurny maszynista.
System bezpieczeństwa, każdy, nie tylko na kolei, musi zakładać błąd pojedynczej osoby, od tego są inne systemy wspomagające. U nas dopuszcza się do sytuacji, gdy zabezpieczenie jest jedno - człowiek i nie rozumiem dlaczego zakłada się, że będzie nieomylny. Takich ludzi nie ma, szczególnie, gdy dołoży im się presję czasu. Taki pracownik musi wiedzieć, że nawet, jeżeli opóźni skład, to ma szansę to wytłumaczyć okolicznościami szczególnymi, bo ważniejsze jest nawet dmuchanie na zimne, ale by było bezpiecznie. A u nas bezpieczeństwo to tylko teoria, która w łatwy sposób jest w stanie udupić każdego na dole. To oczywiste, że błędy powstają na dole, ale to poziomy wyższe są od ich niwelowania i zapobiegania nim. Prawda?