Koledzy! Nie piszcie ewidentnych bzdur.
Przez kilkadziesiąt lat pracowałem w jednostce, remontującej tory kolejowe, więc wiem co piszę. Nigdy nie było zarządzenia o docelowym przytwierdzaniu szyn do co drugiego podkładu (byłoby to sprzeczne z D1 i w razie wykolejenia na takim torze pomysłodawca w najlepszym razie wyleciałby z roboty, a w razie jakichś ofiar szedłby do paki). Nawet w latach 80-tych na kolei nie pracowali samobójcy, a ponadto takiej ilości remontowanych torów rocznie jak wtedy, nie było już nigdy później. Tylko moja firma (a podobne były w każdej DOKP) wykonywała remont kapitalny kilkuset kilometrów rocznie, więc opowieści o ówczesnych brakach materiałów na takie roboty to tylko dzisiejsza propaganda.
Na fotce jest tor w trakcie remontu, ułożony jak to kolejarze mówią "na boso", czyli jeszcze nieobsypany tłuczniem. Z boku widać zresztą leżącą szynę wymienioną lub czekającą na wymianę. W tych latach raczej nie praktykowało się zamknięć całodobowych dla wymiany nawierzchni. Po 8 - 12 godzinach tor należało oddać do ruchu, niekiedy "na roboczo" - z niekompletnym przytwierdzeniem szyn i bez tłucznia. Wprowadzało się ograniczenie prędkości do 30 km/h, a następnego dnia uzupełniało braki, podbijało i podnosiło prędkość.