Wczora z wieczora w Jugowicach
To już się zrobiła świecka tradycja, że do Jugowic zajeżdżamy spełzłszy z gór, pięknych samymi sobie i piękne widoki po odległy horyzont oferujących, ale i o mrocznym nowożytnym życiorysie. Tu większość stokówek przesiąknięta jest ludzką krwią, a wyłaniające się gdzieniegdzie z zarośli fragmenty różnego rodzaju betonowych podmurówek, murów oporowych, przegród spiętrzających wodę czy innych urządzeń nie pozwalają zapomnieć, że piękno tych gór przesłania niewyobrażalną tragedię budowniczych Riese. To tak a propos tematu wycieczki.
Zatem – Jugowice wieczorem, niemalże dokładne pięć miesięcy po naszej ostatniej wizycie, spodziewawszy się konkretnego postępu prac na tej ładniutkiej stacji kolejowej, parkujemy na, jakby go nazwać, placu dworcowym i idziemy na rekonesans. Dziennik Telewizyjny za moment się zacznie, więc o tej porze w sierpniu powoli robi się już szarówka, czas więc nagli, by zdjęć jak najwięcej zobaczyć i jak najwięcej zdjęć napykać.
Zaczynamy od peronu, jak widać skończony, tylko chód klatkowy podróżnych zorganizować. Stara latarnia chyli się ku upadkowi, który oznaczać będzie jej odejście w niebyt, nieżywa jest bowiem już od dawna.
Bosy tor ciągną od północy, ale co znamienne, nic się nie dzieje w kwestii toru mijankowego. Nie wiem, czy zabudowano rozjazd w głowicy północnej, bo nie doszliśmy tam z braku czasu; pewnie tak, skoro jest rozjazd od południa. Najwyraźniej samorząd chce jak najszybciej uruchomić ruch, a mijankę zbudować później, pod ruchem.
Idziemy na południe, tu przekładanka: część podkładów dostarcza spółka PKP – Polskie Podkłady Kolejowe Drewniane, a pozostałość spółka PKP – Polskie Podkłady Kolejowe Betonowe ; )
Rozjazd od południa. Kładzenie toru przypomina trudności, oczywiście w skali, jakie mają modelarze H0.
Ci w skali 1:1 wykorzystują świetne narzędzie do pozycjonowania szyn w osi, my radzimy sobie urządzeniem o proporcjonalnie znacznie większym rozmiarze, choć działającym na tej samej zasadzie.
Koniec rozjazdu, iglice pięknie zabezpieczone przed chorobą i powikłaniami po zażyciu dżdżu, jednego tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego w naszym kraju każdej budowie, niezależnie od dziedziny czy rodzaju budownictwa, zawsze musi towarzyszyć niesamowite burdello, musi być zrzucanie śmieci obok siebie i pod siebie, a sprzątanie po wykonaniu inwestycji polega na wywiezieniu tego, co nie zostało „niechcąco” zakopane, zasypane gruzem albo humusem, pokryte trawą z rolki. Czy to jest nasza narodowa myśl technologiczna z kategorii zarządzania odpadami?
Wchodzimy na wiadukt – teraz można przejść po nim bezpiecznie, sączący się z desek i podkładów kreozot czy inny tam obecnie eco-safe-green impregnat mierzi nozdrza. Jak się dobrze przyjrzycie na poniższe zdjęcie, to tam dalej widać koniec dotychczas ułożonego toru.
Wiadukt odnowiony jest pięknie, tymczasem z sąsiedniego, z dawnej linii do Walimia, zdjęto skorupę spróchniałych desek i innej zbędnej stalowej, czy raczej rdzo-stalowej biżuterii, pozostawiając jeno dwa dźwigary.
Wracamy; nagle w krzakach, tuż obok przyczółku wiaduktu, zauważam świadka historii, ciekawe ile czasu jeszcze przetrwa.
W miejscu tej pryzmy będzie kiedyś tor mijankowy. Duży rudy kamień przygniata stary „walimski” tor.
Zdemontowana szyna ponętnie wije się na rozjeździe, a jego nieogolona zielona broda ledwie ją łechce prowokując do dalszych niewidzialnych zalotów.
Nieopodal znajdujemy kolejne wspomnienie słusznie minionych czasów: resztki konstrukcji wsporczej niemieckiej sieci trakcyjnej.
Chwilę dalej napotykamy na kolejne interesujące znalezisko, ciekawe czy zostanie gdzieś tutaj zakopane dla potomnych? ; )
Koniec peronu, a przy nim ładowarka drogowo-szynowa, którą z szacunkiem obchodzimy, zmierzając na peron.