Ja jestem cholerny nygus, się mi po prostu już nie chce, ale pracuję nad tym.
Nie wiem o jakim rodzaju ucznia mówisz.
Ale przypomina mi się jak mój prezes, gdy mu się ubzdurało w główce że się nie wyrabiam i potrzebny mi pomocnik/uczeń, bo miałem kiedyś na początku ucznia, a potem pomocnika, a potem najlepszego przyjaciela, brata drugiego prezesa, ale nie dlatego się przyjaźniliśm, tu sprawdza się teoria że w przypadku dwóch braci jeden to synek mamusi a drugi tatusia, Tomek był jak jego mam , ciepły, uczynny, wspaniały człowiek, dziewięć lat temu odszedł w wieku 42 lat, podświadomie mam zakoowane że nikt go nie zastąpi, nikt, a ja zrobię wszytsko zeby tak było, no może mój syn, ale on nie chce tu pracować, nawet go rozumiem, no ale do rzeczy, przytargał jakiegoś wypłosza ze wsi w której mieszka, no Daniel to, /daniel tamto, uzdolniony, grzeczny itp.itd. no ojej ojej, tyle że chłoptaś w wieku osiemnastu lat miał pięć klas podstawówki i był tępy jak nóż tokarski po skrawaniu "kwasówki", i się zaczęło, ja jestem trochę oschły i dość nieprzyjemny w pożyciu warsztatowym, ale się starałem, postanowiłem dać mu szansę, przecież wiecznie żyć nie będę, nie dałem rady, prezes zapisał go do szkoły, postanowił wyedukować ulubieńca, chwilami nawet podejrzewałem go no wiecie o co, młody chłopiec i taka miłość jak Pan Antoni do strzyżonego pod garnek, ale chyba nie.
Całe szczęście że sprawa się sama rozwiązała , po pierwszym dniu nauki chłopiec tak się zestresował opier....m Pani od geografii że rzucił to wszystko i tyle go widzieliśmy, uff, zakosił nowy strój i ślad po nim zaginął, do dziś jak wspominamy największe porażki personalne w firmie, prezes taktycznie się oddala.
Ale może kiedyś, choć chyba za mało mi zostało.