Witam Szanownych Panów.
Przepraszam, że nie miałem dla Was czasu, ale cała ta dyskusja na temat modeli „firmy FLEISCHMANN” zaczyna mnie trochę rozbawiać, tym bardziej, że po raz kolejny wpisuje się w znany już schemat. Otóż możemy Panów poinformować, że od pewnego czasu nie kupuję/my już modeli, a ściślej mówiąc modeli lokomotyw, „firmy FLEISCHMANN”, tym bardziej, że „firma FLEISCHMANN” już, od co najmniej kilku lat nie jest „firmą FLEISCHMANN”. Ale do rzeczy:
Jak mawiał Henio Lermaszewski - po pierwsze primo, zawsze wysoko ceniliśmy sobie jakość i solidność wyrobów firmy FLEISCHMANN, tym bardziej że, chociażby ja, miałem sposobność poznać, śmiem twierdzić dość dobrze, zarówno same jej wyroby, jak i ludzi zaangażowanych w ich powstawanie, wśród nich, a może przede wszystkim zostałem przedstawiony, czym się chyba słusznie szczycę, obu braciom Fleischmannom, niezwykle miłym i dystyngowanym gentlemanom. Do dziś wspominam niezwykle miłe przyjęcie, jakie spotkało mnie z ich strony i to jak postrzegano później dzięki temu moją osobę (być może dlatego że nie pojawiłem się na stoisku firmy FLEISCHMANN, jak niektórzy "PPP", z łbem wystrzyżonym na Irokeza i w adidasach do garnituru, bo pierwsze w życiu eleganckie buty cisnęły; a trzeba było w nich chodzić, a nie na nie patrzeć!). Wśród wielu poznanych wtedy ludzi znaleźli się zarówno pracownicy jak i szefowie działów handlowych i technicznych. Rozmowy z nimi były wielce pouczające i dawały pogląd na to jak firma FLEISCHMANN pojmowała swoją rolę na rynku modelarstwa kolejowego, jak dbała i ceniła swój wizerunek, budując go przede wszystkim dzięki, niezaprzeczalnej, jakości i solidności swoich produktów. Tym, którzy tego nie pamiętają, bo zdążyli już pewnie zapomnieć i tym, którzy tego mogą nie wiedzieć, bo skąd, pragnę chociażby przypomnieć lub uświadomić, że modele firmy FLEISCHMANN pojawiały się na stoisku modelarskim Centralnej Składnicy Harcerskiej już w latach siedemdziesiątych XX wieku, owej magicznej i trącącej nieco „misiowym” pure-nonsensem „przerwanej dekady”. Już wtedy uznawane były za modele „nie do zarżnięcia”, mogące jeździć po makietach i po dwadzieścia cztery godziny na dobę bez przerwy i to bez smarowania, naprawdę! Co prawda po kilkunastu godzinach zaczynały wydawać dość niezwykłe dźwięki, ale szły do przodu niczym czołgi basowo bucząc swoimi „czołgowej” solidności silnikami, pozgrzypując i porzęrzując „pancernymi” zębatkami przekładni.
Po drugie primo; jakoś tak mniej więcej dwa, trzy lata lata temu otrzymałem od naszych niemieckich przyjaciół dość zabawny, jak się okazało telefon na zasadzie: „To czego szukałeś z modeli Naszej Firmy?...” Na odpowiedź, że owszem szukałem, ale niekoniecznie dysponowałem na nie „zagranicznymi środkami płatniczymi” zostałem życzliwie poinformowany żebym się nie wygłupiał i że właśnie likwidują magazyn Firmy i to ostatnia chwila, aby zaopatrzyć się w ostatnie solidne modele tej marki. Cóż było robić, po przejściu osłupienia na wieść o likwidacji wziąłem się i się zaopatrzyłem; między innymi w wymarzony zestaw pociągu i parę innych ciekawych „klocków”. Tym bardziej, że było jak niegdyś z muzyką; czyli „Lekko, Łatwo i Przyjemnie” i z autografami. Potem co prawda było już mniej zabawnie:
Po trzecie primo dowiedziałem się wtedy, że firma FLEISCHMANN, po wielu zresztą perturbacjach, stawała się częścią firmy Modelleisenbahn GmbH München. Potem, stopniowo zaczęły docierać do mnie coraz smutniejsze wieści; o tym, że jeszcze przed przenosinami firmy na nowe miejsce gdzie komasowano ją z personelem, jej niegdysiejszego największego rywala – „Roco”, stopniowo zaczęli znikać ludzie ze „starej gwardii” firmy FLEISCHMANN, najpierw z działów handlowych, a potem z działów technicznych. W końcu nie ostał się nikt. Stopniowo zaczęły także docierać do nas informacje o tym, że od tej pory w modelach FLEISCHMANN, już nie firmy, ale przejętego znaku towarowego, stare, solidne układy napędowe zastępowane będą nowymi, „o bardziej ekonomicznej konstrukcji” a docelowo będą montowane w nich układy napędowe stosowane w modelach Roco. Że produkcja modeli zostanie przeniesiona z Niemiec do Rumunii, że po cichu zacznie się w nich wprowadzać zasadę kolejnego tym razem „PPP”, czyli „Planowego Postarzania Produktu” (kto nie wie co to takiego, niech sobie „wygugla”). Zresztą to ostatnie nie okazało się konieczne, przeniesienie produkcji natychmiast odbiło się na jakości produktów, a Modelleisenbahn GmbH München czkawką. Chcąc nie chcąc musiała zacząć szukać innego miejsca do produkcji modeli, przede wszystkim lokomotyw.
Po czwarte primo okazało się, że, tak zwane „modele polskie”, które tak naprawdę z polskimi wersjami tych lokomotyw miały w sumie niewiele wspólnego, wcale nie są aż takim hitem na rynku polskim. Tym bardziej, że niektórzy z polskich sklepikarzy z uporem godnym lepszej sprawy nie potrafili pojąć, że windowanie i sztywne utrzymywanie cen niczemu tak naprawdę nie służy. W sumie to nie FLEISCHMANN, czy Modelleisenbahn GmbH München było tak złe, to niektórzy z polskich sklepikarzy byli zbyt pazerni, lub po prostu zbyt głupi. Bowiem doskonale wiedzieli, że obie te firmy, a przede wszystkim ta druga stosuje (wtedy) zasadę regulacji cen zgodnie z upływem czasu i po pewnym czasie te same modele można kupić już w znacznie "przyjaźniejszych" cenach. To znaczy wszędzie tam gdzie sklepy pracują zgodnie z systemem tych firm. Stąd nie powinno nikogo dziwić, że w niektórych sklepach niemieckich polskie modele lokomotyw FLEISCHMANNA można było kupić już za 120 Euro, a czasami, po trzeba przyznać dość zabawnych i przysparzających doskonałej zabawy obu stronom negocjacjach, jeszcze taniej. Tym bardziej zresztą, że pochodziły one jeszcze z puli starych dobrych modeli. Niestety, nie wszyscy mamy możliwość podróżowania tamże i przynajmniej w jednym przypadku skazani jesteśmy na wysłuchiwanie jojczenia o „prowadzącej do ruiny sklepu polityce firm”. Trzeba było myśleć póki był czas! Bo teraz Modelleisenbahn GmbH München już generalnie nic nie obchodzi. Teraz nie możemy już liczyć na „czołgową” solidność modeli analogowych FLEISCHMANN, która rekompensowała wszelkie trudności przy „ucyfrawianiu” tychże. Stąd też utyskiwania na jakość obecnie oferowanych nam modeli świadczy raczej o braku rozeznania rynku i świadomości konsumenta niż tak naprawdę o jakości przedmiotowych modeli.
I po piąte primo; jeśli chce się coś zrobić w Chinach to można zrobić to na kilka sposobów; można zapłacić 10 Eurocentów za sztukę i dostanie się wtedy „chińskie gówno”, można zapłacić 50 Eurocentów i dostanie się wtedy „chińskie gówno z rączką”. Można w końcu zapłacić odpowiednio mało Euro i „chińskie niegówno z rączką”, można też zapłacić odpowiednie pieniądze i dostać porządny produkt, jak wszędzie, tylko trzeba jeszcze przypilnować produkcji i wtedy można dostać modele na poziomie „TRIX-a”
Ergo: tak naprawdę to nie ma co jojczyć.
Kreśląc się z poważaniem
Wasz Jeż Jerzy
P.S. Wszelkie wytłuszczenia kolorem czerwonym dedykujemy Naszemu Drogiemu Cocu, którego mołojecka sława dotarła już za Odrę i za Bug i za Tatry, wszędzie budząc ogromną wesołość. I nie mówimy tu bynajmniej o jego niewątpliwych i budzących równie ogromny szacunek osiągnięciach modelarskich.