Rozmawiałem niedawno z dyżurnym ruchu na jednej ze stacji Dolnego Śląska. To tak daleko od Warszawy... A pomimo tego, branżowe wiadomości docierają wszędzie. Pan ów opowiadał mi, jakie "jaja" dzieją się na węźle warszawskim - właśnie w kontekście wyprawiania pociągów na niewłaściwy tor.
[ W guuwnianych portalach internetowych być może niedługo przeczytamy, że "dyżurny ruchu popełnił błąd. Naraził pasażerów na niebezpieczeństwo, a spółkę na straty finansowe". ]
Tymczasem problem jest systemowy. Ludzie są przepracowani, część procedur z dupy wziętych, a wymagania dotyczące słupków efektywności zostały określone przez tak zwane bankomaty: ekonomistę po zaocznych w Studium Nadbałtyckim oraz radcę prawnego po Wyższej Szkole Inżynierii Szałasowej. To ludzie pracują tam na nastawniach, nie ChatGPT, ale właśnie ludzie, my, z tak zwanej krwi i kości, sumienni, pilni, obowiązkowi, ale też czasem zmęczeni, rozkojarzeni, przeładowani obowiązkami. Czy wie o tym management, ale nie z formalnych raportów tylko z wizyt on field?
No i mamy efekt. Nieważne, że Komisja do spraw badania wypadków kolejowych po raz kolejny udowodni potrzebę swojego istnienia. Ważne jest to, że znowu nikt nie zginął.
A działania naprawcze?
Buhahahahahaha (co piszę bez satysfakcji).
*Jeszcze nie zostaliśmy zastąpieni ani przez jakiś genialny-innowacyjny produkt Mózga, Gejtsa, Pingpongcianga czy innych takich tam. Ale czasu mamy coraz mniej.