Michale, wspaniałe wspomnienia ze wspaniałych przygód i przeżyć podczas kolejowych wędrówek.
Jest co opowiadać.
Ja również podczas moich wypraw kolejowych miałem bardzo wiele przygód i bardzo miłych sytuacji.
Z tych miłych zdarzeń wspominam zawsze najbardziej takie dwie.
Pierwsza, to było niesamowite zaskoczenie, coś jak w Twoim przypadku z tym przyjęciem u babci. Wybrałem się do Cukrowni Ostrowite, było to latem 1972 roku, a tam powiedziano mi, że w miejscowości Lipno stoi bardzo unikalny parowóz "Belgijka" i ten powinienem koniecznie zobaczyć. Na fali fantazji udałem się niezwłocznie do Lipna. Nie pamiętam, czy PKS-em, czy autostopem, z którego często wówczas korzystałem. Po przybyciu na teren nieczynnej już stacji przeładowczej kolejki wąskotorowej, jak się okazało biegnącej z Cukrowni Chełmica, ujrzałem ten wspomniany parowóz. Był niesamowity! Dzisiaj można podziwiać go w Skansenie, w Wenecji. Podczas oględzin tego parowozu, zostałem zawołany przez starszego pana, jak się okazało był kiedyś pracownikiem biurowym tej kolejki właśnie tu w Lipnie na tej stacji. Pan ten wraz z żoną mieszkali w budynku stojącym przy torach, a będącym kiedyś sporym magazynem tej cukrowni. To było chyba przerobione na skromne mieszkanie jakieś biuro. Żona tego pana jak tylko dowiedziała się, że jestem w długiej podróży i z tak daleka (Warszawa), natychmiast z babciną troską zaserwowała mi wielką jajecznicę na boczku, bo przecież musiałem być niesamowicie głodny przy takich wędrówkach. Parowóz może poczekać, a ty młody człowieku najpierw posil się, bo nigdy nie wiadomo jak będziesz miał w dalszej podróży, tak dodała. Taki miała gest prosto z babcinego serca !
Byłem tam ostatnio w 2016 roku. Po torach nie ma śladu, budynek ma inne przeznaczenie, a pewien starszy pan pracujący opodal uświadomił mi, że po tej sympatycznej parze pozostało tylko moje wspomnienie . . .
Innym razem, a było to latem 1973 roku podążałem od kilku dni w kierunku Pomorza z zamiarem dotarcia do Gryfic. Po drodze były zakątki Wielkopolski. Podczas podróży pociągiem poczułem się jakoś bardzo źle. Najprawdopodobniej czymś się podtrułem w jakimś małomiasteczkowym barze. Jak ja to mówię, coś mi stanęło na zakręcie. Musiałem wyjątkowo kiepsko wyglądać, bo w zatłoczonym pociągu, mnie młodemu wtedy chłopakowi, ustąpiono nawet miejsce siedzące, co bym dotrwał do kresu mej podróży. Na miejsce miałem dotrzeć pod wieczór i czekało mnie jeszcze poszukiwanie jakiegoś lokum na nocleg, a ledwo stałem na nogach. Oczywiście o rezygnacji z wędrówki kolejowej nie było mowy, ale jak tu przeżyć? I wtedy jeden z pasażerów, taki sympatyczny pan, też jadący do Gryfic, sam mi zaproponował, że mogę w altance na jego działce sobie przenocować. Mieszkał niedaleko, dał mi klucze od działki i powiedział bym rano zostawił je pod dzbankiem, bo on będzie w pracy. Nic za gościnę sobie nie życzył, pytał tylko, czy chciałbym coś do jedzenia. Podziękowałem, bo nie byłem w stanie nic przełkąć. Ja przez pierwsze dwie godziny piłem tylko wodę z działkowej studni i zwracałem na wysypisko to co niechciane, po czym spałem do rana jak suseł. Na szczęście nazajutrz było mi zdecydowanie lepiej i mogłem kontynuować kolejową włóczęgę. Pomyślałem wówczas sobie, że nie wiem co by było gdyby nie ta serdeczna pomoc.