Dochodzi kilkanaście osób, stają po drugiej stronie. Po mojej stronie stoją ojciec z synem, gadamy sobie, karmią mnie kiełbą z dzika oraz sernika. Mają zamiar gonić SU46 dalej, do Włoszakowic. Ustalamy, że zabieram się z nimi.
Już za chwilę. Rogatki opuszczone. Problemem jest latarnia, ponieważ na zdjęciu pana Lucjana z wrp jeszcze jej nie było. Przy odrobinie szczęścia jej nie przytnę, ale trudno przewidzieć. Wolę nie ryzykować.
Jest. Przeleciał.
Wsiedliśmy szybko do auta i pomknęliśmy do Włoszakowic, ale było już za późno, widzieliśmy niknącą w dali SU46. Przygazowaliśmy i w końcu ją wyprzedziliśmy. Zapadła decyzja, żeby łapać w Lesznie. W ostatniej chwili ojciec chłopaka wywalił nas przy wiadukcie. Przejazd był już zamknięty, rzuciliśmy się na złamanie karku na drugą stronę konstrukcji, potem ulicy, żeby stanąć na ziemnym wale. Po kilkunastu sekundach przejechała.
Zawieziono mnie pod jakiś market. Tam kupiłem sobie coś do żarcia i poszedłem na dworzec. Miałem jechać z powrotem do chaty, ale zmieniłem plany i postanowiłem jechać do Stefanowa, żeby złapać dwa razy planowca z Pt47. Wsiadłem więc w SA108-001, swoja drogą bardzo nagrzanego.
Wysiadłem w Stefanowie, tam dopadła mnie bezczynność.
Pepoż na ścianie.
Ruszyłem w stronę semafora wjazdowego, tego kształtowego.
Już go widać. Składam się do strzału. Cyk, cyk, a tu ostrość tup tup gdzie indziej. W domu wściekły powtórzyłem myk, taki sam jak w Szreniawie. Tutaj jednak drugiego strzału nie było.
Jak na złość, jak robię zdjęcie z tyłu, to ostrość i tak dalej, wszystko na swoim miejscu.
Wraca SA108-001. Wszystko ok...
Zaczyna się ściemniać, robić jeszcze klimatyczniej.
W końcu przyjechał. Poczułem ciepło bijące z maszyny.