Po wczorajszych gonitwach słabo się czuję, chyba z kolegami zbyt wiele "tlenu" wchłonęliśmy, ale obowiązek nie usprawiedliwia słabości.
Z takimi imprezami jest jak z seksem, zanim go się zacznie uprawiać to człowiek jest podekscytowany,samym oczekiwaniem, tym nieznanym, a potem staje się to trochę nudne, mimo wysiłków i rozbuchanej fantazji ciągle jest to samo.
Tu rzecz się ma podobnie, te same maszyny, te same plenery, drobne szczegóły ale mimo to w pewnym momencie już się nie chce wysiadać z samochodu i gonić po błotnistym polu, ale co zrobić jak Żabcia każe i za każdym razem pada ten sam niepodważalny argument "nie po to jadę taki kawał drogi żebyś siedział w samochodzie.
Poprzedniego dnia zasnęliśmy zmęczeni, nieomal od razu, rano pobudka, ablucje, śniadanko i w drogę.
A w Żninie już od rana ruch i kłęby dymu.
Pod płotem stoi ciekawa lokomotywka, nikt nie potrafił powiedzieć czy jest czynna, a szkoda z chęcią zobaczyłbym ją akcji, dieselmani pieszczą swoje rydwany, ja się snuję, pogoda taka sobie po wczorajszym słonku, dziś trochę jakby bardziej ponuro.
Pierwszy rusza "Leon" a my za nim.
Wyjazd z Wenecji i motyw z mostkiem, chwilę przed pociągiem przyjechał ogórek.
I pojechał sobie, a my do niezbudowanego pensjonatu.
I nasz ulubiony temat z drzewem, przed wjazdem do Gąsawy.