Die Gefahr – Niebezpieczeństwo – Peligro – część III
INFORMACJA:
- dla oglądających tylko obrazki – możecie dalej nie czytać,
- dla czytających – przypomnienie: w poprzednim odcinku wraz ze Stefanem wysłaliśmy Heńka na misję szpiegowską, żeby sprawdził nad czym pracuje w tajemnicy przed nami Wiesiek.
Hasło na dziś – jak w tytule.
Niebezpieczeństwo czyha i atakuje. Atakuje niespodziewanie. Wtedy boli. A jak się go spodziewasz, a i tak dostaniesz w nos od niego, wtedy boli bardziej.
Dzisiejsza prezentacja to dwie niebezpieczne sytuacje.
Pierwsza.
Stara Heńka: „Który idiota wpadł na ten durny pomysł?” [i wściekłym wzrokiem lustruje nas od lewa do prawa]
Ja: [jak prawdziwy kolega wskazuję na Stefana]
Stara Heńka: „Taki stary, a taki głupi! Czekaj, jeszcze się doigrasz! Już ja tego dopilnuję!” [odwraca się i wychodzi, próbując trzasnąć drzwiami szopy; jeszcze nikomu się to nie udało, więc poprawia z kopnięcia karolem]
Stefan, Wiesiek i ja: [siedzimy trochę bezradnie]
Stefan: [cichym głosem] „Jak on się czuje?”
Ja: „Wpadł w katatonię, ale mówią, że to chwilowe.”
Stefan: „To znaczy…?”
Wiesiek: „Zwarzywiał.”
Stefan: „{autocenzura}!”
Wiesiek: „Ale po co on tam lazł i czemu masz coś z tym wspólnego?” [kieruje wzrok na Stefana]
Stefan: „Bo to przez ciebie! Znikasz gdzieś, nic nam nie mówisz, co robisz… No to chcieliśmy się dowiedzieć, co kombinujesz i wysłaliśmy Henia na przeszpiegi. Kto mógł wiedzieć, że tak się skończy?”
Ja: [cichutko] „Coś tam przewidywaliśmy…”
Stefan: „A tam, twoje zwykłe czarnowidztwo. Wina Wieśka i tyle.”
Wiesiek: „Co? Moja wina? Moja wina?! Ty jesteś kompletnie szurnięty!”
Ja: [próbuję delikatnie załagodzić sytuację] „Wiesiu, ale co tam się w ogóle stało?”
Wiesiek: [wciąż bardzo zdenerwowany] „Jak to co się stało? Jak to co się stało? Zajrzał nie przez to okno, co trzeba. Wybrał łazienkę. I co? Zobaczył moją Starą w negliżu! Rozumiesz? Tonę tłuszczu, białek, węglowodanów i witamin zobaczył ukształtowane nieboskim dłutem Niemichała Nieanioła! Zobaczył! Zobaczył to! A tego się nie da już odzobaczyć! Nie da się!!!... [chowa twarz w dłonie, jakby już pogodził się z ostateczną stratą kolegi Henryka]
Stefan: „{autocenzura}, dobrze, że mu oczu nie wypaliło…”
Czy da się ostudzić tę temperturę? Bo przed nami kolejne niebezpieczeństwo.
Niebezpieczeństwo wszechwiedzy. W naszym kraju jest prawie 40 milionów selekcjonerów reprezentacji w piłkę nożną, prawie 40 milionów trenerów skoczków narciarskich, tyluż znawców filmów, gotowania i leczenia. A ponieważ wchodzimy na teren z napisem „Ursus”, to obok powinna stać tabliczka „Uwaga! Zamknij ryj albo w niego dostaniesz od znawcy/znafcy!”
Zaryzykujemy!
Zacznę od tego, że z różnego rodzaju danymi w tym temacie jest jak z innymi dotyczącymi polskiej motoryzacji: czasem w podstawowych sprawach brakuje konkretów lub dane są bardzo rozbieżne, za to informacje o pierdołach i duperelach pojawiają się we wszystkich źródłach. Zastanawiam się wtedy, na ile coś naprawdę miało miejsce, a na ile ktoś coś palnął albo wręcz wymyślił, a potem poszło to w świat powtarzane bez sprawdzenia.
Po II Wojnie Światowej w Polsce wszystkiego brakowało. Może poza zapałem, żeby kraj odbudować.
Wśród wielu pomysłów, co jest potrzebne rodakom, pojawił się i taki o traktorze dla rolnictwa. Ale nie był to pomysł władz, lecz Edwarda Habicha, który naciskał w temacie, aż w końcu pozwolono mu się nim zająć.
Edward Habich jeszcze przed wojną pracował w Państwowych Zakładach Inżynierii, gdzie pod jego kierownictwem m.in. zaprojektowano kilka czołgów dla polskiej armii.
Pierwotny, ambitny pomysł, by stworzyć własną konstrukcję od zera szybko okazał się zbyt… ambitny. Oprócz problemów z materiałami i urządzeniami, największym był czas. Skoro władza zgodziła się na ciągnik rolniczy, to chciała go szybko dostać, by pokazać swoją socjalistyczną skuteczność. Postanowiono skorzystać z gotowego wzorca jakim był Lanz Bulldog D9506. Ponoć Edwardowi Habichowi przywieziono starego Lanza (informacje skąd przywieziono maszynę są rozległe na – serio – kilkaset kilometrów), który posłużył do stworzenia polskiej wersji ciągnika. Padają stwierdzenia, że maszyna była na tyle zużyta (silnik, skrzynia biegów), że wymiary z niej pobrane nie były dość precyzyjne, aby uniknąć już od samego początku kłopotów z własną wersją pojazdu.
Wiesiek: „Dlaczego wybrali akurat Lanza?”
Ja: „Prosta budowa i obsługa, to były najważniejszy z czynników, które zdecydowały o wyborze właśnie tej maszyny. Poza tym inżynierom na pewno nie była obca skuteczność Lanza w polu – nawet jeśli tylko z opowiadań. Firma przed wojną była znana także w Polsce. Podobno w naszym kraju w tamtym okresie użytkowano między 900 a 1000 pojazdów tej marki.”
Wiesiek: „A w ogóle wolno nam było skopiować traktora? Nikt się nie czepiał?”
Stefan: „A kto miał się czepiać? Szkopy? Tylko by spróbowali!” [brzmi groźnie]
Nie wiem, jak długo to trwało, ale czytałem, że tuż po wojnie wszelkie niemieckie patenty wygasły i na tej podstawie mogliśmy śmiało wykorzystać projekt Lanza bez konsekwencji prawnych.
Wiesiek: „Strasznie dużo tego gdybania.”
Ja: „Ale dotyczy ciekawych rzeczy. No dobra, przejdźmy do pewników.”
Wiesiek: [trzyma kciuk w górze, ale nie patrzy na mnie, bo głowę ma przechyloną do tyłu wraz ze szklanką przy ustach]
Prace nad Ursusem C-45 rozpoczęły się w 1946 r. Swój debiut pojazd miał 1 maja 1947 r.
[myślałem, żeby opowiedzieć o trzech Ursusach, które jechały na tę paradę, ale z powodu awarii dotarł tylko jeden; zastanawiałem się też, czy wspomnieć o plotkach, że to nie Ursus, ale Lanz był na pochodzie, albo że to był Ursus, lecz z częściami od Lanza, bo własnych Polacy nie zdążyli wyprodukować – w tym temacie wątpliwości budziła przednia oś oraz napis na przedzie pojazdu; wtedy jednak przypomniał mi się zarzut Wiesia o „gdybaniu” i się pohamowałem – Ja][aha, nie pisałem też o pierwszym uruchomieniu Ursusa – ponoć zapalił i zaraz zgasł, a chłopaki przez kilka tygodni (!!!) nie mogli dojść o co chodzi – a to tylko pakuły zapchały komin. Jeśli to fikcja, to po co o tym wspominać? Jeśli prawda to trochę wstyd…]
Seryjna produkcja C-45 rozpoczęła się we wrześniu 1947 r. i do jego końca wypuszczono z fabryki 130 sztuk. W kolejnym roku PZInż przekształcił się w Zakłady Mechaniczne Ursus. Do 1953 r. wyprodukowano 20 tysięcy sztuk pierwszego w historii Ursusa, a do 1957 r. 50 tysięcy.
Jeśli wymieniać dane techniczne, to pokrywają się one z danymi Lanza D9506: silnik o pojemności 10,3 litra, skrzynia biegów z 6 przełożeniami do przodu i 2 do tyłu, moc 45 KM, itd. Wga była zależna od rodzaju kół i wahała się od 3,5 do 3,7 tony. Jednostka napędowa – średnioprężna, dwusuwowa, z jednym tłokiem – mówiąc kolokwialnie, jeździła prawie na wszystko. No właśnie, najczęściej stosowanym paliwem był olej napędowy, stąd często używano określenia na silnik „dieselowski”. Jednak jest to błąd.
W silnikach wysokoprężnych zapłon następuje na skutek ciśnienia panującego pod koniec suwu sprężania, którego stopień musi być wysoki. W Konstrukcji Lanza ten stopień był niski, wobec czego potrzebne było źródło wysokiej temperatury - stanowiła je grusza żarowa schowana w głowicy.
Stefan: [do Wieśka] „Widzisz ten bąbel z przodu?”
Wiesiek: „Tuż nad osią przednią?”
Stefan: „Tak. To właśnie ta głowica żarowa.”
Ale sama z siebie się nie rozgrzewała.
I tu dochodzimy do „kultowej” sytuacji: uruchamianie Ursusa C-45.
Słowa tego nie opiszą, niech przemówią obrazy.
Wiesiek: „Czy ja dobrze widziałem, że on wyjął kierownicę?” [i spogląda to na rękę z kieliszkiem, to na ekran monitora, nie wiedząc czy już ma zwidy i należy skończyć z koneserką na dziś]
Ja: „A liczyliście ile razy gość kręcił korbką?”
Stefan: „Nie, no co ty.”
Ja: „To włącz filmik jeszcze raz i licz!”
[po kolejnym odtworzeniu]
Stefan: „O {autocenzura}!”
Wiesiek: „To ile było, bo się pogubiłem.”
Stefan: [z wyższością w głosie] „Trzeba było do szkół chodzić, to byś sobie poradził.”
Wiesiek: [chciałby odpyskować, albo chociaż brzydki gest pokazać, ale nie jest pewien, czy Stefan nie odciąłby go od swoich życiodajnych i boskich napitków, więc tylko coś burczy pod nosem, patrząc w dół]
Ja: „A zwróciliście uwagę, że po tylu obrotach w jedną stronę, trzeba było raz przekręcić w drugą? Raz!”
Stefan: [lekko poirytowany swoim brakiem uwagi] „{Autocenzura}, dawaj jeszcze raz to dzieło filmowe. Niech mnie szlag, jak jeszcze coś przegapię.”
[po kolejnym odtworzeniu]
Stefan: [{autocenzura}, to jest fascynujące!” [i gęba mu się uśmiecha]
Wiesiek: „A po co on tym tyle kręcił?”
Ja: „Tą korbką najpierw odłączało się wał korbowy (podłączenie do gniazda, rozsprzęglenie), potem napełniało przewody olejowe (kręcenie w nieskończoność), a tym jednym obrotem w tył ponownie podłączało wał do mechanizmu. Ponoć jeśli ktoś nieumiejętnie działał w ostatniej fazie (zasprzęglenie), mógł doprowadzić do zatarcia silnika, który odpalał bez smarowania.
Ciekawostki:
a) dział makabryczny – sposób odpalania silnika za pomocą kierownicy niósł ze sobą w wielu przypadkach połamane ręce (przy „odbiciu” uruchamianego cylindra), a podobno nawet trafiły się ofiary śmiertelne (gdy dały się „nawinąć” na wał kierownicy),
b) dział paliw płynnych – traktor spalał ok. 10-12 litrów oleju napędowego na 1 godzinę pracy, co przy 100-litrowym baku wystarczało mniej więcej na jeden pełny dzień pracy,
c) dział planowania działań – z powodu skomplikowanego odpalania maszyny, często nie gasiło się jej w ciągu dnia, a w PGR-ach ponoć w okresie intensywnych prac na noc nie wyłączało się jednej maszyny, by rano mogła pociągnąć pozostałe do odpalenia.
d) dział BHP – mimo stosowania przy rurach wydechowych iskrochronów, iskry stanowiły duże zagrożenie pożarem, więc przy pracach polowych na traktorach wożono bańkę z wodą. Szczególną ostrożność zachowywano też przy zastosowaniu ciągnika jako napędu stacjonarnej młocarni (za pomocą pasa transmisyjnego).
d) dział mechaniczny - do traktorów ogumionych dodawano kilka akcesoriów, ułatwiających życie. Były to:
- komplet łyżek do opon,
- podnośnik mechaniczny lub hydrauliczny,
- pompka ręczna.
Stefan: „Jaka?” [i mało nie spadł z krzesła ze śmiechu]
W 1957 r. zmodernizowano Ursusa i w miejsce C-45 pojawił się C-451. Co zmieniono? Najważniejszą nowością było zastosowanie rozrusznika, dzięki któremu odpalanie pojazdu przestało być koszmarem. Dodano przednią szybę, błotniki, instalację elektryczną, dostępny był także brezentowy dach. Innym ważnym elementem dla rolników było zamontowanie zupełnie nowego siedzenia
Nie rozdrabniając się, przejdźmy do tych informacji, których mi w dostępnych źródłach zabrakło jako konkrety.
Początkowo bramy opuszczały tylko wersje ze stalowymi kołami - tylne napędowe na czas przejazdu po drogach utwardzonych zaopatrywano w pierścienie chroniące ostrogi. Ale od kiedy ogumiano koła? Nie wiadomo.
Nie mam pewności co do instalacji elektrycznej i związanych z nią świateł. Niby pojawiły się dopiero od C-451, ale wydaje się, że już wcześniej były dostępne takie jak w Lanzu, a dopiero później zastosowano montaż na tylnych błotnikach.
No właśnie, błotniki – mówimy tu o prostokątnych kształtach, nigdy okrągłych!
A, i jeszcze ta cholerna szyba przednia! [Przednia? A tylna była? I nie, żebym był złośliwy – Stefan]
C-45 i C-451 różnią się jeszcze kształtem łączeń przedniej i bocznych ścian „kabiny”. W nowszej wersji szyba jest zintegrowana z przednią ścianą i tworzy jedną całość. Źródła nic nie wspominają o szybach dla C-45, jednak pojazdy wyposażone w nie można spotkać (patrz filmik). Widać, że są on dodatkowo montowane, natomiast czy pod koniec produkcji C-45 dodano je jednak do wyposażenia, czy są to samoróbki – nie mam pojęcia.
I jeszcze jedno.
Po przeryciu internetów taka refleksja mnie naszła: niestety, nawet właściciele polskich C-451 potrafią wystawić je z tabliczkami informacyjnymi, że to C-45. Więc jak człowiek ma to wszystko ogarnąć właściwie?
Wiesiek: „Mówiąc krótko zamieszanie jak zawsze w polskiej, socjalistycznej motoryzacji – nikt nic nie wie.”
Stefan: [z poważną miną] „A ja sądzę, że równie winny tu jest nasz brak kultury mechanicznej.”
Wiesiek: „Czego? Że wlewam paliwo słabej jakości? Nie będę płacił tym kapitalist…”
Stefan: „Nie o to chodzi!” [irytuje się] „Nie mamy tradycji motoryzacyjnych o głębokich korzeniach. To oczywiste: wynikło z kwestii historycznych. Ale potem nie umieliśmy o nic zadbać. Prototypy były niszczone, nie archiwizowano dokumentacji na przyszłość. Nie traktowaliśmy maszyn jak części naszej kultury, a przecież nią jest, choćby w małej części.”
Ja: [potakuję głową] „Koledzy miłośnicy kolei mogą wiele powiedzieć o zniszczonych, niezachowanych polskich lokomotywach.”
Stefan: „Nie tylko polskich. Wszelkich jeżdżących po naszym kraju. I skarpety mi się targają oraz brwi przerzedzają, gdy słyszę na przykład o problemach Muzeum Techniki w Warszawie.”
Wiesiek: „Ale się publicystycznie zrobiło… Nie za poważnie? Życie bez tego jest do… Rozweselmy ludzi!” [i zwraca się do mnie] „Pokaż coś fajnego!”
Pierwszy z zaprezentowanych modeli jest najkrócej na rynku. Schuco w stosunku do Wikinga od niedawna część swoich sił i środków skierowało na tematy rolnicze w skali 1:87. Oprócz kilku wersji Lanz Bulldoga do pieca dorzucili przy okazji także Ursusa. Pojazd ma koła z oponami, a więc nie jest z najwcześniejszej wersji. Uprzedźmy fakty…
Stefan: „Teraz się mówi inaczej: SPOILER ALERT!” [i cieszy michę od ucha do ucha, jakby co najmniej był jutuberem z byłego gimnazjum]
Ja: [wzdycham jak bezradny nauczyciel w klasie z nastoletnią szarańczą]
Uprzedźmy fakty: Ursus z Schuco jest najlepszym modelem pierwszego Ursusa z dostępnych w skali H0.
Dwie kolejne miniatury to Ursusy z Wikinga, czyli oczywiście przemalowane Lanze. Jaśniejszy był wykonany na TRAKTORADO 2012 – wystawę/targi modeli rolniczych pojazdów i maszyn wszelkich skal i zastosowań (od typowych zabawek, przez modele stacjonarne po sterowane na radio). Model w przeciwieństwie do bieli typowych opakowań Wikinga, był „otulony” czernią, co dawało fajny efekt wizualny, a na tylnej ściance nadrukowano kilka podstawowych informacji o C-45. Co ciekawe wykonano go w dwóch wersjach kół: „klasycznych”, czyli stworzonych jeszcze w czasach prehistorycznych, i nowocześniejszych (takich jak te, które można zobaczyć na zaprezentowanym ciemniejszym modelu).
Skoro już o nim mówimy, to był on również specjalnie wydany na targi, tym razem prawdziwych pojazdów i maszyn rolniczych – AGRITECHNICA 2013. Żeby różnił się od jaśniejszego kolegi, zdjęliśmy mu beżowy dach.
I podobnie jak w przypadku Schuco, tak i tutaj nie ma możliwości ustalenia konkretnego roku produkcji oryginału jaki przedstawia model – bo dach nie jest ursusowski, a szyba… No, już sami wiecie.
Czas na ostatni model w tej części prezentacji, czyli Ursusa z Brekiny.
W poprzedniej części pokazaliśmy brekinowskiego Lanza Bulldoga z serii HR9. I tu dochodzimy do szokującej, poniewierającej naszą kolekcjonerską godność informacji – taki Ursus jak na niniejszych zdjęciach nigdy nie istniał!
Jak to możliwe więc, że jednak stoi przed nami i łypie reflektorami?
Stefan: „Zgaduję: kasa, misiu, kasa!”
Ja: „Niestety tak.”
Formy do plastikowych miniatur z wtrysku są baaardzo drogie. Więc producenci robią wszystko, by z nich jak najwięcej wyciągnąć. Milion wersji kolorystycznych, dodatki w postaci dupereli i pierdółek, które sprawią, że psychole-zbieracze kupią 5 razy to samo [to my? – Wiesiek], są metodami, które stosują wszyscy. Niestety najgorszą z nich jest tworzenie nieistniejących pojazdów. I dotyczy to właśnie malowania, gdy do sprzedaży trafiają – przykład autentyczny – samochody w wersjach specjalnych, występujących w świecie 1:1 jako coupe, ale w świecie 1:87 są 4-drzwiowymi sedanami. Bo tak jest taniej.
Stefan: „Pytanie, które samo się ciśnie na usta: kto to kupuje?”
Ja: „Ktoś musi, skoro proceder się wciąż powtarza. Poza tym zapytaj się kolegów kolejarzy, dlaczego w seriach H0 sprzedawane są wagony w skali 1:100. Albo nie pytaj, bo zaraz będzie kłótnia.”
Wróćmy do Ursusa. Model przedstawia wersję drogową ciągnika na wydłużonej ramie, dzięki czemu do kabiny prowadzą drzwiczki. Ale jak już wspomniałem, taki pojazd pod polską marką nigdy nie istniał. Skąd Brekina go wytrzasnęła? I do tego jeszcze w absurdalnym, białym kolorze?
Już tłumaczę.
Akurat w przypadku ciągników rolniczych opieranie się na pojazdach, które można spotkać na zlotach starych maszyn, jest codzienną praktyką. Tak postępuje Universal Hobbies, Mo-Miniatur czy NPE. Tak zrobiła Brekina. W internetach można znaleźć białego (!) Ursusa z okrągłymi błotnikami (!) i dachem typu „soft top” (!). No i co z tego, że to nie HR9 – powiedziała Brekina i walnęła powyższy schemat na swoją miniaturę HR9.
Wiesiek: „Czekaj, to ja już nic nie rozumiem…”
Stefan: „Mówi jak Heniek.”
Wiesiek: „… bo wyszło na to, że Brekina to oszuści, ale ten Ursus biały… No to w końcu był taki, tak?”
Nie! I tu dochodzimy do kolejnego ciekawego aspektu zbierania traktorów, tym razem nie w skali 1:87, a 1:1. A w zasadzie dwóch aspektów.
Lanz Bulldog w niemieckich kręgach miłośników traktorów to maszyna kultowa. Wielu chciałoby ją mieć. No i pojawił się trend przerabiania Ursusów na Lanze. Jedni to robili, by w końcu jakiegoś HR mieć w swojej kolekcji, inni zapewne na sprzedaż, szukając jeleni, którym da się wcisnąć nieoryginalny towar. U naszych zachodnich sąsiadów ten temat co jakiś czas wraca wraz z gorącymi dyskusjami. Trudno się dziwić.
Ale jest jeszcze drugi trend, znacznie mniejszy, ale jednak. I co zaskakujące, trend w drugą stronę. Bo są tacy – uwaga: wchodzimy w dział psychologii – którzy chcą się za wszelką cenę z tłumu wyróżnić. Stąd przypadki przerabiania Lanzów na Ursusy. I takim modelowym przykładem jest wspomniany biały Ursus (mówię o tym ze świata rzeczywistego – żeby nikomu się nie pomyliło). Jest też pełno innych z okrągłymi błotnikami i kanapami (!) dla kierowców.
Tak więc na bazie fikcyjnego ciągnika, stworzono jeszcze bardziej fikcyjny model.
Stefan: [z poważną miną] „To po co trzymamy to {autocenzura}?”
Ja: „Z kilku powodów. Sentymentalnych, bo to pierwszy Ursus w H0. To też jest ciekawostka „modelarska”, o której wyżej wspomniałem, pokazująca dobitnie mechanizmy działania firm, które tuczą nasze hobby, równocześnie odchudzając nasze portfele.”
Wiesiek: [wskazując na mnie, zwraca się do Stefana] „Tak, on zawsze był sentymentalny.”
Ja: „Zgaduję, że ta wypowiedź miała wydźwięk pejoratywny?”
Wiesiek: „Dobra, mam dość odgrywania roli Heńka! Nie pasuje mi to! W tym odcinku wystarczającą ilość razy zrobiłem z siebie głupka na wasze życzenie, ale koniec z tym! Co sobie o mnie forumowicze pomyślą? Że taki mądry, a nagle taki głupek!”
Stefan: „Z tym mądrym to chyba przesadzasz. Co najwyżej mają cię za ochlaptusa. Nawet nie konesera.”
Wiesiek: [zrywa się z siedzenia, z trudem, ale łapie pion, i z obrażoną miną wychodzi, próbując trzasnąć drzwiami szopy, choć dobrze wie że jeszcze nikomu to się nie udało. Po 10 sekundach wraca, bierze niedokończoną flaszkę ze stołu i rzuca „Ja wam jeszcze pokażę”, robi kilka kroków stronę wyjścia, odwraca się i dodaje „I wiem, co znaczy pejoratywny”, po czym ponownie próbuje trzasnąć drzwiami – i znowu się nie udaje]
Stefan: „Po pierwsze - całkiem nieźle mu szło udawanie Heńka; po drugie - gdyby był taki mądry to wiedziałby, że drzwiami z naszej szopy może trzasnąć najwyżej Chuck Norris.” [śmieje się]
W roku 1959 przeniesiono produkcję Ursusa do Gorzowskich Zakładów Mechanicznych. I znowu: nie wiadomo dokładnie kiedy zakończono produkcję. Jedni mówią, że ona trwać tam ok. 5 lat, inni że 7.
Ja: „Uff…”
Stefan: „To wszystko? No to „uff” faktycznie.”
Ja: „Nie, jest jeszcze jedna ciekawostka, ale nie mam już siły. Chodźmy do domu.”
Stefan: [bardzo wyrozumiałym tonem] „Chodźmy do domu. A co nam jeszcze zostało oprócz tej ciekawostki?”
Ja: „W ostatnie części – na szczęście ostatniej – prezentacji Niemcy-Polska-Argentyna jeszcze trzeba kilka słów powiedzieć o Argentynie.”
Stefan: „Maradona i jego boska ręka?”
Ja: „O oszustach nie będziemy gadać.”