Z tego co wiem to był spad z góry, z opowieści wynika, że paliło to jak smok i psuło się niemiłosiernie. Wszyscy go przekazywali sobie jak gorący kartofel, i tak na niego trafiło. Jak dostał nową warszawę to kierowca od razu odkupił tego zisa. W latach 80 zamienił go na malucha i samochód zniknął z widoku ...
Najbardziej w tej opowieści bawi mnie, że wszyscy na te auto narzekali, ale jak był już "sprywatyzowany" i zaczyna się temat wyjazdów, to i po dwie rodziny się mieściły, nad morze, w góry, i na mazury jeździł bez problemu, a poza tym był wielki, pojemny, wygodny i ohohooo
Chyba dlatego, że o młodości opowiadają dziadki ...