Dziś o jednej z pierwszych katastrof kolejowych w Polsce (13.07.1900) na stacji Włochy pod Warszawą.
W wyniku błędu zwrotniczego - parowóz jednego z pociągów wbił się bokiem w drewniany wagon osobowy drugiego pociągu druzgocząc go. Tylko małej prędkości pociągów zawdzięczamy stosunkowo niewielką liczbę poszkodowanych (4 osoby zabite, 26 rannych).
Opis na podstawie "Czasu", "Kuriera Warszawskiego" i "Tygodnika Ilustrowanego". Zdjęcia z TI
13 lipca 1900 o godz. 10.40 z Warszawy wyruszył do Sosnowca pociąg osobowy nr 17 Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, ciągnąc 14 wagonów. Po 10 minutach, zgodnie z rozkładem, miał minąć zdążający z przeciwka pociąg osobowo-towarowy nr 74 ze Skierniewic do Warszawy. Pogoda była piękna, widoczność doskonała.
„Maszyniści spostrzegli się i przyjętym zwyczajem dali świstki” – napisał „Czas”. „Wtem zadźwięczały na stacyi dzwonki alarmowe, zagwizdały przeraźliwie wszystkie lokomotywy, zatrąbiły trąbki”. Pociąg nr 74 nagle skręcił ze swego toru i wbił się w trzeci wagon od początku składu. Do katastrofy doszło „w pobliżu przystanku Włochy, na końcu stacyi towarowej, na ostatniej zwrotnicy”. Pasażer nazwiskiem Nagórny opowiadał, że „w chwili alarmu dojrzał zwrotniczego, usiłującego przerzucić źle nastawioną zwrotnicę”. Bez powodzenia, więc stanął on „nad zwrotnicą bezradny, łamiąc ręce z rozpaczy”.
***
„Siedzieliśmy w przedziale we troje, to jest z redaktorem Gadomskim i jego siostrą Teofilą” – powiedział w szpitalu Władysław Reymont, znany już wówczas pisarz, pasażer pociągu nr 17. Panna Gadomska siedziała przy oknie, czytając list, naprzeciwko - Reymont i Jan Gadomski, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”. „Ponieważ promienie słoneczne zaczęły świecić nam w oczy, usunęliśmy się na środek ławki. To nas ocaliło. Tak siedząc i gawędząc nagle uczuliśmy jakieś silne wstrząśnienie, zrobiło się ciemno i na chwilę straciłem przytomność” – mówił pisarz. Kiedy się ocknął, poczuł na twarzy ciepłą krew.
Wydarzenia toczyły się błyskawicznie. Przyjechała kolejowa komisja. Według „Kurjera Warszawskiego” pogotowie przybyło 25 minut po zderzeniu.Rannych ułożono rządkiem. . Ostatnia nadciągnęła „komisya sądowa”. Podprokurator Dołopczew zlecił fotografowi z firmy Sigismond zrobienie do akt zdjęcia „obrazu okropnego wypadku z kilku stron”; na gorąco przesłuchano świadków. Lekarze udzielili pierwszej pomocy ponad 30 rannym – w tym 17 bardziej poszkodowanym. W zależności od źródła, nazwisko Reymonta pojawia się na listach zarówno lżej, jak i ciężej rannych.
Po godzinie pociągi specjalne odstawiły na Dworzec Wiedeński zdrowych i rannych podróżnych. Na miejscu dramatu pozostały „z okropną sinicą na twarzy, którą zakryto chustką, zwłoki inż. Vorbrodta”, cenionego inżyniera warsztatów mechanicznych Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, którego „wielka, ślepa siła, nad której ożywianiem mechanicznem sam pracował, tym razem źle skierowana, zabiła (…) na posterunku” - podał „Kurjer…”. 200 robotników pracowało nad udrożnieniem linii, używając „lewarów, pociągu roboczego i kilku parowozów”. O godz. 13.50 odjechał, znów postawiony na tory, pociąg do stacji Granica. Na wieść o katastrofie akcje kolei na giełdzie berlińskiej spadły o 5 proc. Zniszczenia taboru wyceniono na 75 tys. rubli.
A oto opinia komisji „Zwrotnica była źle nastawiona, bo mechanizm centralizacyi zwrotnic działał niedokładnie, a dozorujący przy posterunku nr 7 pomocnik zawiadowcy stacyi, Grigorjew, przed nadejściem pociągu nie sprawdził - a powinien to był uczynić - czy zwrotnica jest dobrze nastawiona”. Grigorjew został zawieszony w służbie.
Antoni Lange wspominał: "Pewnego dnia czytamy straszną nowinę: katastrofa pod Włochami. Zabici i ranni. Śród zabitych panna Gadomska. Ranni: Jan Gadomski, doktór Flaum, p. Janowski, Władysław Reymont.
Nazajutrz już się z Reymontem widziałem w szpitalu na Pradze, gdzie chory znajdował się pod opieką dra Dehnela. Najwidoczniejsza jest rana głowy. Musiał o coś silnie uderzyć, ale o co, nie pamięta. Bóle wewnętrzne dały się uczuć nie od razu. Okazało się, że uległ silnemu zgnieceniu klatki piersiowej, stłuczeniu kręgosłupa, co może bardzo niekorzystnie odbić się na jego zdrowiu, zwłaszcza na systemie nerwowym. Tego rodzaju wstrząśnienia nerwowe nie mijają bez złych skutków, choćby nawet nie zostawiły śladu zewnętrznego. Jedni wariują, innym pozostaje rozstrój, a trzeba pamiętać o tym, że tu chodzi o nerwy i umysł artysty — pisarza, którego twórczości wypadek taki może wiele zaszkodzić Zaczęliśmy się naradzać nad tym, co będzie. Postanowiliśmy proces wytoczyć
zarządowi Kolei W.-W., która już w przeszłości Reymonta pewną rolę odegrała. Poszkodowani zatem wnieśli przeciwko Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej powództwa cywilne: dr Maksymilian Flaum o 85 000 rubli, Reymont o 100 000. Sprawy sądowe zostały wygrane, a pieniądze wypłacone.
Zdecydowaliśmy również, że Reymont pojedzie do krajów ciepłych na południe — i pod należytą opieką. Na opiekuna zostałem wybrany ja. Pojechaliśmy do Wenecji, gdzie przesiedzieliśmy razem trzy miesiące - przy czym cała wyprawa odbywała się na koszt Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Dzięki otrzymanemu odszkodowaniu zabezpieczony materialnie Reymont mógł zabrać się spokojnie za pisanie "Chłopów" - wspominał Lange.
Zeskanowany opis wypadku z TI - pióra krytyka literackiego Ignacego Matuszewskiego, który jechał pociągiem ze Skierniewic.