Dziś między szlifowaniem, malowaniem i "zmienianiem pieluch" maszynie... ocierałem też łzy wzruszenia
Wszystko za sprawą porządków w piwnicy.
Zaczęło się od hamulcowego. No przecież jak będzie gotowy, nie pokażę go uczepionego do fury z węglem. Poszedłem więc do piwnicy, by odnaleźć swoje stare wagony. Poza kilkoma NRDowskimi towarowcami znalazłem też wagony Schichta nie wyciągane na światło dzienne od jakichś 15stu lat. Dziś ustawiłem drżącą ręką na arturowym module prawdziwie historyczny skład.
Pierwszego Schichta dostałem od Taty będąc kilkuletnim pacholęciem. Czechosłowacki 1/2 relacji Praha-Berlin. Po nieoświetlonych Donnerbushach z zestawu startowego, ten Pullman (bo Tatko go tak nazywał) to był normalnie odlot. Zgaszone światło w pokoju, tory na podłodze, ja na kanapie zahipnotyzowany ciepłym światłem sączącym się z okien wagonu doczepionego do 55tki... Mój ojciec, obsługujący z uwagą transformator FZ1 był wtedy dla mnie Bogiem
Drugi wagon to kupiony na bazarze za pieniądze ze skarbonki, restauracyjny Schicht. Pierwszy wagon PKP jaki wziąłem do ręki. Kupiłem go już tak "spatynowanego". Wtedy nawet nie widziałem tych odrapań. Liczyło się tylko to że jest czerwony i z PKP
Ostatni to PKPowska 2ka. Zamieniłem się z kumplem za pustynnego Stukasa z Airfixa. Moja święta trójca
Nie zamieszczałem fotek w dziale kolekcji, bo tam same wychuchane wypasy. A to są prawdziwe PRLowskie konie robocze, które przejechały naprawdę wiele kilometrów (dosłownie, nie w skali). Przeżyły niezliczoną ilość napadów bandy Robin Hooda (jedna nadgryziona przez mojego psa figurka była dyżurnym samobójcą, który wykolejał pociąg). Potem gdy podrosłem, woziły posiłki dla obrońców Tobruku i ewakuowały rannych spod Monte Cassino...
Prawdziwi przyjaciele czasów dzieciństwa.