Sylwester Gawroński z Koszalina przez lata zastanawiał się dlaczego przez Mielno, i dalej przez Unieście, biegnie betonowa droga. Dziś już wie: przewożone były tędy kolejowe wagony.
Wszystko się wyjaśniło, gdy koszalinianin poznał Niemca Guntera Maxa, przyjaciela jednego z członków swojej rodziny. Okazało się, że urodził się on w Mielnie i wyjechał stąd dopiero po wojnie mając 12 lat. Ten świetnie pamiętał życie w przedwojennym kurorcie i od razu wyjaśnił też zagadkę dziwnej drogi.
– Okazało się, że wielkie płyty, z których mieleńska trasa się składa po dziś dzień, musiały wytrzymać ciężar kolejowych wagonów, które właśnie były tędy przetaczane. W pierwszej chwili nie bardzo zrozumiałem: przetaczane? W jaki sposób? – wspomina Gawroński.
Wytłumaczył mu to jego niemiecki znajomy. Działo się tak za sprawą jednostki wojskowej, która pod koniec lat 30 stacjonowała w Unieściu. Tymczasem nie wszystkie wojskowe transporty można było przewieźć za pośrednictwem połączenia kolejowego, które w owym czasie pociągnięte było aż do Unieścia.
Część ładunków dla armii musiały w jakiś sposób przebyć tę drogę i w końcu wymyślono, że zawartość wagonów nie będą przeładowywane do samochodów, ale w całości zostaną przewiezione na miejsce. W tym celu używano specjalnych kilkunastokołowych lawet (każde koło obracało się niezależnie), na które – za pomocą specjalnych urządzeń – były wpychane, najprawdopodobniej przez samą lokomotywę. Potem ciągnęły je samochodowe pojazdy.
Gunter Max podarował też panu Sylwestrowi folder reklamowy fabryki, która produkowała identyczne lawety jak te, które przejeżdżały przez Mielno w drodze do Unieścia. – Widok przeciąganych wagonów musiał być doprawdy niezwykły – dodaje koszalinianin.
Wszystko się wyjaśniło, gdy koszalinianin poznał Niemca Guntera Maxa, przyjaciela jednego z członków swojej rodziny. Okazało się, że urodził się on w Mielnie i wyjechał stąd dopiero po wojnie mając 12 lat. Ten świetnie pamiętał życie w przedwojennym kurorcie i od razu wyjaśnił też zagadkę dziwnej drogi.
– Okazało się, że wielkie płyty, z których mieleńska trasa się składa po dziś dzień, musiały wytrzymać ciężar kolejowych wagonów, które właśnie były tędy przetaczane. W pierwszej chwili nie bardzo zrozumiałem: przetaczane? W jaki sposób? – wspomina Gawroński.
Wytłumaczył mu to jego niemiecki znajomy. Działo się tak za sprawą jednostki wojskowej, która pod koniec lat 30 stacjonowała w Unieściu. Tymczasem nie wszystkie wojskowe transporty można było przewieźć za pośrednictwem połączenia kolejowego, które w owym czasie pociągnięte było aż do Unieścia.
Część ładunków dla armii musiały w jakiś sposób przebyć tę drogę i w końcu wymyślono, że zawartość wagonów nie będą przeładowywane do samochodów, ale w całości zostaną przewiezione na miejsce. W tym celu używano specjalnych kilkunastokołowych lawet (każde koło obracało się niezależnie), na które – za pomocą specjalnych urządzeń – były wpychane, najprawdopodobniej przez samą lokomotywę. Potem ciągnęły je samochodowe pojazdy.
Gunter Max podarował też panu Sylwestrowi folder reklamowy fabryki, która produkowała identyczne lawety jak te, które przejeżdżały przez Mielno w drodze do Unieścia. – Widok przeciąganych wagonów musiał być doprawdy niezwykły – dodaje koszalinianin.