Polecam wpis
https://www.facebook.com/1000445058...5YjjoTyuYCoFv1kNaTX2iwRw4uMYFhVQje9l/?app=fbl
Kopia dla tych, którzy nie mają FB.
Wczoraj był koncert Quebo na Narodowym. Kusiło, ale że byłem już 3 lata temu na ostatnim, pożegnalnym koncercie Kuby Grabowskiego, to stwierdziłem, że tym razem odpuszczę i pójdę na kolejny ostatni-pożegnalny za rok, a teraz wezmę udział w konkurencyjnej imprezie... organizowanej przez PKP.
Dobrze czytacie, wczoraj odbyło się oficjalne otwarcie połączenia kolejowego Polska–Chorwacja. Czujecie to? Można sobie wsiąść w Warszawie i wysiąść na kamienistej plaży na dzielni u Luki Modricia. Głupi by nie skorzystał. A że ja zdecydowanie głupi nie jestem...
Ale od początku. Wczoraj o 13:30 pojawiłem się na dworcu centralnym w Wawie. Odprasowany, pachnący Old Spajsem, z fryzurką fresh & clean prosto od barbera.... i zaledwie 20 godzin później wysiadłem na dworcu w Rijece, z lookiem Toma Hanksa z Castaway - broda do kolan, Wilson pod pachą, podarte łachy, podkrążone oczy, stóp nie czułem, ale serce roście. Dojechałem? Dojechałem!
Na dworcu w Warszawie byłem pół godziny przed czasem, żeby zająć dobre miejsce i na spokojnie odłożyć bagaż. Niepotrzebnie. Na dzień dobry pociąg zaliczył klasyczne 30 minut opóźnienia, a niedługo po starcie, bo na wysokości Mszczonowa, lokomotywa się rozjebawszy. Klasyk, ale na miękko, bez dramy, bo techniczni szybciutko ogarnęli temat przy pomocy czarnej taśmy i WD-40.
Przejazd przez Polskę całkiem spoko, ale trochę nudy, bo w Warsie tylko parówki z wody, Prince Polo i herbata w szklance pamiętającej Gierka. Ale przynajmniej był czas, żeby na spokojnie przemyśleć ostatni sezon Belfra, poscrollować internety i podumać nad kwestią, kto nowym trenerem kadry. Za to w Budapeszcie party hard na całego. Jup, do pociągu podpięli cztery wagony, takie odlschoolowe, bo z firankami w oknach, portretami Wiktora Orbana i obiciami w kolorze "brudna śliwka", na których widoczne były plamy po różnych płynach, na 99% ustrojowych. Ale kij z tym, węgierski Wars wyposażony był w alko, co okazało się gejmczendżerem.
Jechaliśmy już dobre kilka godzin i do tej pory nikt się słowem nie odezwał. Baa wszyscy patrzyli w telefony, po nogach, albo suficie, byle tylko nie złapać przypadkowego kontaktu wzrokowego ze współpasażerem, tymczasem 10 minut po tym, jak odkryliśmy, że węgierski pociąg ma alko: Siema Andrzej jestem! Piotrek, Basia, Marian, Krystyna - przejdźmy na Ty. A później to już w ogóle tak stopień zażyłości, że Marian przeszedł w tryb standupera:
- Ej, a słyszeliście żart o psie spawaczu? Nie? No to słuchajcie
Wchodzi pies spawacz do baru i mówi do barmana – Poproszę setkę!
Barman – O kurła, gadający pies! Powinieneś pracować w cyrku.
Pies – A co, potrzebują spawacza?
Wybuch śmiechu. Piotrek zakrztusił się śliwowicą, konduktor przestaje sprawdzać bilety i mówi, że idzie to powtórzyć maszyniście, na co zza fotela wychyla się Krystyna, lekko zachrypniętym głosem:
– Dobre, ale znam lepszy:
Przychodzi pies do baru i zamawia dwie połówki cytryny. Bierze owoce w łapy i wyciska, ciśnie, wyciska cały sok na podłogę, wyrzuca skórki i wychodzi.
Następnego dnia – to samo. I znowu. W końcu barman mówi:
– Wiem, kim jesteś, psie.
– Kim?
– Kolejarzem.
– Tak, a skąd wiesz?
– Bo masz czapkę kolejarza.
Wagon płonie śmiechem. Klimat, jak na koloniach z 2005 w Karpaczu... i w tym momencie dojeżdżamy do Słowenii i zgadnjcie co? Okazało się, że pociąg jest dłuższy niż peron w Ljubljanie i ci z ostatnich wagonów nie mieli na co wysiąść. True story, musieli skakać z bagażami w 1,5 metrową przepaść na pas pola i później przedrałować do asfaltu. Konduktor jeszcze ich popychał, bo niektórzy z lękiem wysokości i chorymi stawami, ale tu nie ma czasu na kalkulowanie, bo w Mszczonowie straciliśmy już dopuszczalny margines opóźnienia.
Jednak prawdziwy dramat zaczął się na wysokości Mariboru, kiedy ludziom skończyły się jajka na twardo, kabanosy i weszli na bad tripa po węgierskim alko. Kolonijny team spirit przeszedł do historii i zaczęło narzekanie w stylu - Ej, fajna ta wycieczka, ale jednak moglibyśmy jechać kapkę szybciej?!65 kilometrów na godzinę to się jeździło koleją w w XIX wieku, tymczasem mamy XXI i pociągi chyba są trochę lepsze co nie?
Na co ktoś rzucił - pociągi szybsze, ale tory te same, więc dupa cicho i syć oczy słoweńskimi widoczkami.
To trochę zabiło klimat i ostatni odcinek robiliśmy w ciszy, ale who cares? Sobota południe, a ja jestem w Chorwacji. Szybka kąpiel, żeby zmyć resztki PKP. Potem kimka, żeby odespać podróż i żarty z psami, a wieczorem pociąg powrotny, bo w poniedziałek na ósmą do roboty. Ale co spędziłem weekend nad Adriatykiem to moje.
Pomysł z pociągiem oceniam na poziomie super łamane na rewelacja. Miejsca siedzące od 350 zł, za to stojące od 300 zł, więc niewiele drożej niż samolot, który robi tę trasę w 1,5h, ale za to można obczaić przez okno, jak wygląda dworzec w Chałupkach? Macie to Rajanerze? Nie sądzę.
Przy rodzinie 2+3 to już w ogóle sztos. Może i w excelu wyjdzie, że samochodem wyszłoby taniej, ale excel ignoruje fakt, że większość urlopu spędzicie w podróży, więc zostanie niewielkie okienko, żeby przewalić hajs na tatuaże z henny, zdjęcia z plastikowym rekinem, tshirty z hasłem "Sex instuktor" i gofry bombelowe z lodami, bitką śmitką i pistacjami, a wiadomo, że na to idzie wakacyjny budżet. Czyli w dużym obrazku oszczędność.