Patrząc przez okno po lewej stronie
Patrząc przez okno po lewej stronie i wyjeżdżając z Warszawy w kierunku zachodnim, choć destynacja – celebrycko to ujmując po odmowie wczoraj czy przedwczoraj czy tam kiedy temu celebrycie wylotu do Miami, no może zabrakło deklaracji o wwożonym proszku do prania – jest południowo-zachodnia, a konkretnie Wrocław. Cóż widzę przez okno? Pokażą to zdjęcia z komentarzem przyprawionym dawką wspomnień i przemyśleń. Aby pozostawić aurę autentyczności, zdjęcia nie są „prostowane” w programie graficznym.
Wyruszam z Centralniaka. Dowiózł mnie tutaj taksówką pierdołowaty dziadek, który czekał z wyruszeniem w kurs aż usadowiwszy się na tylnej kanapie skończę rozmowę przez cellphone, więc musiałem ją na chwilę przerwać aby zapytać: dlaczego nie ruszamy? Dziadek wziął sobie na ambicję mój nacisk na odcisk, bo zauważył pedał gazu i skrzynia DSG jego auta mogła się popisać na Puławskiej. Tego się po dziadku nie spodziewałem: jednak powiedzenie, że w starym piecu diabeł pali, zawiera w sobie mądrość ludową. Chyba dla uspokojenia steranych nerwów zapuścił przyjemną muzykę instrumentalną, taki cudowny chillout, więc i atmosfera w tych sześciu kubikach dostępnego nam powietrza ostygła, czego codą była płatność gotówką z mojej strony, w tym napiwek z bilonu, jaki miałem. Ja byłem kontent i dziadek był kontent. Win – win!
Tu muszę, wybaczcie, wtrącić wspomnienie zupełnie niekolejowe, lecz cokolwiek związane z – ja kto podobno mówią na Podlasiu – cierpiarzem. Przyjechał kiedyś do mnie służbowo Niemiec. No, prawie taki Niemiec jak ja Francuz czy inny tam Niujorker, ponieważ jest Włochem z pochodzenia, z wyglądu i z nazwiska, które zresztą w wymowie przypominało nazwisko polskie, co z kolei rodziło komiczne sytuacje. Znam gościa do dziś i bardzo lubię, nawet go zawlokłem kiedyś do Bierhalle w Katowicach, był zachwycony jakby się do Bawarii przeteleportował. Nawiasem mówiąc GOP zawsze mnie zadziwiał gęstością zabudowy i płynnością przejścia jednego miasta w inne miasto, to dla mnie zawsze było i jest niesamowite. Wracając: zwijam tego Niemca-Włocha z hotelu taksówką, jakiś chyba opel insignia z przeszklonym dachem. Niemiec-Włoch zachwycony – nigdy nie jechał taką taksówką. Nawet tam u siebie z Zagłębiu Ruhry! No to na bogato jest w tej Polsce. Szkoda, że nie był to nocny kurs do Jakuszyc, bo może byśmy przez tę dachową szybę podziwiali galaktykę Andromedy.
Koniec dygresji. Ja też byłem zachwycony, ponieważ dziadek się postarał i dowiózł mnie na Centralny całe 20 minut przed odjazdem pociągu. Odstałem swoje w zasiekach dla bydła i kupiłem bilet na pierwszą klasę. Wróć! Baba przez pomyłkę sprzedała mi na drugą. No dobra, dopłacę w pociągu. Jeszcze kupuję w Biedrze małą wodę na podróż (bez sensu, nie wypiłem jej, a wracając, otrzymałem drugą butlę „na koszt intercity” hehe, no tylko łykać do oporu i przez to ten upierdliwie reklamowany kserostemin zniknie z rynku). W Biedrze w kolejce do kasy przede mną tylko jedna osoba, phi, młoda mama z dziećmi Dmytro, Galą i Olgą, no nie ma sprawy, dzieci się nudzą i baraszkują, mama jedną ręką kładzie zakupy na taśmie, drugą przytrzymuje młodszą córkę, która nieporadnie ładuje zakupy z powrotem do dolnego kosza wózka chicco (nie może być inny, a jakże, musi być tak zwany firmowy, trójkołowiec z małą siateczką z tyłu na zakupy), no stara się ta wołyńska białogłowa jak może, jeszcze z 5 minut i będzie gotowe, płatność kartą, karta nie działa, konsternacja, ona nje panimajet, znowu klikanie, ja też przestępując z nogi na nogę klikam piętami w podłogę, zerkam na zegarek, Dmytro jest niegrzeczny, mama go strofuje, a potem mieszając dłonią w torebce wydobywa drugą kartę płatniczą, ta działa, uffff, dobrze że karbowańcami nie płacili po przeliczniku sprzed trzydziestu lat, ach teraz moja – nomen omen – kolej, płacę, wychodzę na halę główną, z którego to on tam odjeżdża na tym ciągle zmieniającym się wyświetlaczu, aha no mam panie kupę czasu, trzy minuty do odjazdu, noż…
Siadam w jedynce na wygodnym dla mnie tymczasowo wolnym miejscu. Ledwie rozłożyłem bambetle i zdeponowałem mniej szlachetną nazwę pleców na pluszach niemieckiej myśli technologicznej, a tu już Zachodnia.
Czy stawiając te biurowce nie wzorowano się aby na paryskiej Bibliotheque Mitterand?
Nazwa stacji jest wymalowana biała na niebieskim tle, tak jak to się teraz robi, po europejsku, i dobrze, bo kontrast lepszy i w nocy lepiej widać, a gdyby tak przerobić tę nazwę na Varsovie Gare-de-l’Ouest, wtedy to zdjęcie mogłoby być z Francji, przecież tam za chwilę jest Leroy Merlin, Decathlon, Auchan czy inny Carrefour, może władze powinny tę koncepcję rozważyć? W końcu francuski jest już językiem pocztowców.
Jadę sam, ale w opowieści razem z wami, więc też tak będę dalej gawędził. Chwilę za Zachodnim mijamy wiadukt nad ulicą Prymasa Tysiąclecia. Od południa graniczy z nim rondo Zesłańców Syberyjskich, przebudowane jakieś 15 lat temu na „wynzeł” (uwielbiam ten sarkazm) drogowy w sposób bardzo ciekawy, o tym za sekundę. Na zdjęciu czapki wentylatorów tunelu drogowego, czy nie kojarzą się wam z czapką Kargula?
Sekunda minęła – wiem, jak szybko czytacie takie relacje – zatem wracam do wynzła, co byśmy w opowieści przejechali teraz te pół kilometra na nastawniku zero. Tenże wynzeł drogowy przebudowano. Ale. Na poziomie minus jeden zaprojektowano bezkolizyjny lewoskręt od strony Pruszkowa w lewo w kierunku zachodnim, na poziomie zero rondo, a na poziomie plus jeden wiadukt południe-północ umożliwiający bezkolizyjny przejazd z ogólnie Pruszkowa do centrum. Idealnie. Tyle, że pod ziemią był (i jest) kolektor sanitarny, więc napotkano ograniczenie w poziomie zagłębienia tunelu. Rozwiązaniem byłoby więc podniesienie terenu i wybudowanie wszystkiego wyżej ale – przeszkadza linia wysokiego napięcia! Niedasie! W efekcie wybudowano tunel do lewoskrętu, który jest za niski dla ciężarówek (no bo kolektor sanitarny od dołu i rondo od góry, którego nie można było wyżej, bo te druty pod prądem), a pomimo szerokości tunelu wystarczającej dla wytyczenia dwóch pasów, udostępniono jeden, a reszta asfaltu wymalowana jest w wiadome rzadkie paski. Zegar tykał i po jakimś czasie linię napowietrzną w tym miejscu przebudowano na przejście kablowe. W efekcie mamy prezent na najbliższe „dziesiąt” lat – ciężarówki stoją na rondzie do lewoskrętu, a czasem mający wszystko wiecie gdzie szofer przywali w bramkę wysokościową wjazdu do tunelu i zablokuje skrzyżowanie na kilka godzin. W końcu Warszawa jest stolicą, tu wszystko musi być naj, więc i różnej maści absurdy również muszą być naj. Trzymam kciuki, aby Warszawa stała się popularniejsza od Zakopanego ever! U nas też można po pijaku wejść na dach budynku i zadzwonić na 112 po pomoc w zejściu. Really! (czytaliście ten news z Zakopca sprzed kilku dni?)
Kolejowy węzeł warszawski to niesamowita plątanina torów. Coś jak kosmyki fryzury pięknej blondynki: niby wiszą w określonych kierunkach, ale jak się zniżyć do pojedynczego włosa… Ten skomplikowany system jest obecnie intensywnie przebudowywany. Tu jeden z widocznych przez okno przykładów (granatowa kopuła w tle to centrum handlowe przy Al. Jerozolimskich); czy to może będzie tunel jakiejś łącznicy na Włochy? Tu na marginesie: zawsze byłem zwolennikiem utworzenia kolejowego ringu od dawnego przystanku Wola do Zachodniej (coś jak londyńska linia metra Circle). Teraz to już po ptokach.
Za chwilę odejście kratownicą na Piaseczno
i jesteśmy na Czystem, śmieszna to nazwa, choć czysto to tu nie jest, bo od tego miejsca okolice delikatnie wijącego się pośród drzew i krzaków toru są okraszone niesamowitą ilością śmieci papierowych, plastikowych, puszek po piwie, butelek, odpadów budowlanych i tak dalej. Jakiś Bangladesz nie obrażając Bangladeszu.
Pojawia się odolańska hala wagonowa.
Czy wy widzicie to co ja, wjazd do hali na sygnalizator jakby drogowy.
Chwila kołysania pudłem wagonu i znów coś ciekawego, ledwie zdążyłem złapać digitalnym dagerotypem.
Toż to ulica Potrzebna. Wiecie, kocham moją Warszawę z tysiąca powodów, również dlatego, że nazwy niektórych ulic tutaj są już naprawdę z dupy, bo przy tej liczbie ulic, skwerów i placów, kurczy się paleta dostępnych „normalnych” nazw. Jednocześnie nie lubię tego miasta z innych powodów… Ale chyba każdy z nas odczuwa to samo: kocha swoje miasto (lub wieś) i jednocześnie widząc jego wady, codzienne problemy, a na pewno w sytuacji brak pracy na miejscu i brak tzw. perspektyw – ucieka zeń. To nie tylko jest smutne czy przykre, to tragedia naszego kraju, czyli naszej gospodarki, czyli ostatecznie jakości naszych polityków. Lecz to inny temat, kończę tę myśl.
Pętla ulicy Potrzebnej sru przeleciała, cała ona wyłożona jest wynalazkiem pana Trylińskiego, a tam w tle widać co?
Widać to : )
Dalej mijamy prywatną firmę recyklingową. Ile majątku zainwestowano w tym ogrodzeniu. Podziwiajcie piękne widoki.
Gdyby nie pogoda i roślinność nie teges, mogłyby to być zdjęcia z Indii.
Za dosłownie dziesięć sekund wyłania się blok mieszkalny na osiedlu o jakiejś oczywiście niepolskiej nazwie. Ależ zabudowują Warszawę metodą: tam gdzie jest jeszcze wolne miejsce nałóż kit – wciśnij kciukiem. To tutaj to dla mnie rejony kompletnie nieznane...
Chwila i przejazd na ulicy Gniewkowskiej
i wiadukt nad Dźwigową.
Patrząc przez okno po lewej stronie i wyjeżdżając z Warszawy w kierunku zachodnim, choć destynacja – celebrycko to ujmując po odmowie wczoraj czy przedwczoraj czy tam kiedy temu celebrycie wylotu do Miami, no może zabrakło deklaracji o wwożonym proszku do prania – jest południowo-zachodnia, a konkretnie Wrocław. Cóż widzę przez okno? Pokażą to zdjęcia z komentarzem przyprawionym dawką wspomnień i przemyśleń. Aby pozostawić aurę autentyczności, zdjęcia nie są „prostowane” w programie graficznym.
Wyruszam z Centralniaka. Dowiózł mnie tutaj taksówką pierdołowaty dziadek, który czekał z wyruszeniem w kurs aż usadowiwszy się na tylnej kanapie skończę rozmowę przez cellphone, więc musiałem ją na chwilę przerwać aby zapytać: dlaczego nie ruszamy? Dziadek wziął sobie na ambicję mój nacisk na odcisk, bo zauważył pedał gazu i skrzynia DSG jego auta mogła się popisać na Puławskiej. Tego się po dziadku nie spodziewałem: jednak powiedzenie, że w starym piecu diabeł pali, zawiera w sobie mądrość ludową. Chyba dla uspokojenia steranych nerwów zapuścił przyjemną muzykę instrumentalną, taki cudowny chillout, więc i atmosfera w tych sześciu kubikach dostępnego nam powietrza ostygła, czego codą była płatność gotówką z mojej strony, w tym napiwek z bilonu, jaki miałem. Ja byłem kontent i dziadek był kontent. Win – win!
Tu muszę, wybaczcie, wtrącić wspomnienie zupełnie niekolejowe, lecz cokolwiek związane z – ja kto podobno mówią na Podlasiu – cierpiarzem. Przyjechał kiedyś do mnie służbowo Niemiec. No, prawie taki Niemiec jak ja Francuz czy inny tam Niujorker, ponieważ jest Włochem z pochodzenia, z wyglądu i z nazwiska, które zresztą w wymowie przypominało nazwisko polskie, co z kolei rodziło komiczne sytuacje. Znam gościa do dziś i bardzo lubię, nawet go zawlokłem kiedyś do Bierhalle w Katowicach, był zachwycony jakby się do Bawarii przeteleportował. Nawiasem mówiąc GOP zawsze mnie zadziwiał gęstością zabudowy i płynnością przejścia jednego miasta w inne miasto, to dla mnie zawsze było i jest niesamowite. Wracając: zwijam tego Niemca-Włocha z hotelu taksówką, jakiś chyba opel insignia z przeszklonym dachem. Niemiec-Włoch zachwycony – nigdy nie jechał taką taksówką. Nawet tam u siebie z Zagłębiu Ruhry! No to na bogato jest w tej Polsce. Szkoda, że nie był to nocny kurs do Jakuszyc, bo może byśmy przez tę dachową szybę podziwiali galaktykę Andromedy.
Koniec dygresji. Ja też byłem zachwycony, ponieważ dziadek się postarał i dowiózł mnie na Centralny całe 20 minut przed odjazdem pociągu. Odstałem swoje w zasiekach dla bydła i kupiłem bilet na pierwszą klasę. Wróć! Baba przez pomyłkę sprzedała mi na drugą. No dobra, dopłacę w pociągu. Jeszcze kupuję w Biedrze małą wodę na podróż (bez sensu, nie wypiłem jej, a wracając, otrzymałem drugą butlę „na koszt intercity” hehe, no tylko łykać do oporu i przez to ten upierdliwie reklamowany kserostemin zniknie z rynku). W Biedrze w kolejce do kasy przede mną tylko jedna osoba, phi, młoda mama z dziećmi Dmytro, Galą i Olgą, no nie ma sprawy, dzieci się nudzą i baraszkują, mama jedną ręką kładzie zakupy na taśmie, drugą przytrzymuje młodszą córkę, która nieporadnie ładuje zakupy z powrotem do dolnego kosza wózka chicco (nie może być inny, a jakże, musi być tak zwany firmowy, trójkołowiec z małą siateczką z tyłu na zakupy), no stara się ta wołyńska białogłowa jak może, jeszcze z 5 minut i będzie gotowe, płatność kartą, karta nie działa, konsternacja, ona nje panimajet, znowu klikanie, ja też przestępując z nogi na nogę klikam piętami w podłogę, zerkam na zegarek, Dmytro jest niegrzeczny, mama go strofuje, a potem mieszając dłonią w torebce wydobywa drugą kartę płatniczą, ta działa, uffff, dobrze że karbowańcami nie płacili po przeliczniku sprzed trzydziestu lat, ach teraz moja – nomen omen – kolej, płacę, wychodzę na halę główną, z którego to on tam odjeżdża na tym ciągle zmieniającym się wyświetlaczu, aha no mam panie kupę czasu, trzy minuty do odjazdu, noż…
Siadam w jedynce na wygodnym dla mnie tymczasowo wolnym miejscu. Ledwie rozłożyłem bambetle i zdeponowałem mniej szlachetną nazwę pleców na pluszach niemieckiej myśli technologicznej, a tu już Zachodnia.
Czy stawiając te biurowce nie wzorowano się aby na paryskiej Bibliotheque Mitterand?
Nazwa stacji jest wymalowana biała na niebieskim tle, tak jak to się teraz robi, po europejsku, i dobrze, bo kontrast lepszy i w nocy lepiej widać, a gdyby tak przerobić tę nazwę na Varsovie Gare-de-l’Ouest, wtedy to zdjęcie mogłoby być z Francji, przecież tam za chwilę jest Leroy Merlin, Decathlon, Auchan czy inny Carrefour, może władze powinny tę koncepcję rozważyć? W końcu francuski jest już językiem pocztowców.
Jadę sam, ale w opowieści razem z wami, więc też tak będę dalej gawędził. Chwilę za Zachodnim mijamy wiadukt nad ulicą Prymasa Tysiąclecia. Od południa graniczy z nim rondo Zesłańców Syberyjskich, przebudowane jakieś 15 lat temu na „wynzeł” (uwielbiam ten sarkazm) drogowy w sposób bardzo ciekawy, o tym za sekundę. Na zdjęciu czapki wentylatorów tunelu drogowego, czy nie kojarzą się wam z czapką Kargula?
Sekunda minęła – wiem, jak szybko czytacie takie relacje – zatem wracam do wynzła, co byśmy w opowieści przejechali teraz te pół kilometra na nastawniku zero. Tenże wynzeł drogowy przebudowano. Ale. Na poziomie minus jeden zaprojektowano bezkolizyjny lewoskręt od strony Pruszkowa w lewo w kierunku zachodnim, na poziomie zero rondo, a na poziomie plus jeden wiadukt południe-północ umożliwiający bezkolizyjny przejazd z ogólnie Pruszkowa do centrum. Idealnie. Tyle, że pod ziemią był (i jest) kolektor sanitarny, więc napotkano ograniczenie w poziomie zagłębienia tunelu. Rozwiązaniem byłoby więc podniesienie terenu i wybudowanie wszystkiego wyżej ale – przeszkadza linia wysokiego napięcia! Niedasie! W efekcie wybudowano tunel do lewoskrętu, który jest za niski dla ciężarówek (no bo kolektor sanitarny od dołu i rondo od góry, którego nie można było wyżej, bo te druty pod prądem), a pomimo szerokości tunelu wystarczającej dla wytyczenia dwóch pasów, udostępniono jeden, a reszta asfaltu wymalowana jest w wiadome rzadkie paski. Zegar tykał i po jakimś czasie linię napowietrzną w tym miejscu przebudowano na przejście kablowe. W efekcie mamy prezent na najbliższe „dziesiąt” lat – ciężarówki stoją na rondzie do lewoskrętu, a czasem mający wszystko wiecie gdzie szofer przywali w bramkę wysokościową wjazdu do tunelu i zablokuje skrzyżowanie na kilka godzin. W końcu Warszawa jest stolicą, tu wszystko musi być naj, więc i różnej maści absurdy również muszą być naj. Trzymam kciuki, aby Warszawa stała się popularniejsza od Zakopanego ever! U nas też można po pijaku wejść na dach budynku i zadzwonić na 112 po pomoc w zejściu. Really! (czytaliście ten news z Zakopca sprzed kilku dni?)
Kolejowy węzeł warszawski to niesamowita plątanina torów. Coś jak kosmyki fryzury pięknej blondynki: niby wiszą w określonych kierunkach, ale jak się zniżyć do pojedynczego włosa… Ten skomplikowany system jest obecnie intensywnie przebudowywany. Tu jeden z widocznych przez okno przykładów (granatowa kopuła w tle to centrum handlowe przy Al. Jerozolimskich); czy to może będzie tunel jakiejś łącznicy na Włochy? Tu na marginesie: zawsze byłem zwolennikiem utworzenia kolejowego ringu od dawnego przystanku Wola do Zachodniej (coś jak londyńska linia metra Circle). Teraz to już po ptokach.
Za chwilę odejście kratownicą na Piaseczno
i jesteśmy na Czystem, śmieszna to nazwa, choć czysto to tu nie jest, bo od tego miejsca okolice delikatnie wijącego się pośród drzew i krzaków toru są okraszone niesamowitą ilością śmieci papierowych, plastikowych, puszek po piwie, butelek, odpadów budowlanych i tak dalej. Jakiś Bangladesz nie obrażając Bangladeszu.
Pojawia się odolańska hala wagonowa.
Czy wy widzicie to co ja, wjazd do hali na sygnalizator jakby drogowy.
Chwila kołysania pudłem wagonu i znów coś ciekawego, ledwie zdążyłem złapać digitalnym dagerotypem.
Toż to ulica Potrzebna. Wiecie, kocham moją Warszawę z tysiąca powodów, również dlatego, że nazwy niektórych ulic tutaj są już naprawdę z dupy, bo przy tej liczbie ulic, skwerów i placów, kurczy się paleta dostępnych „normalnych” nazw. Jednocześnie nie lubię tego miasta z innych powodów… Ale chyba każdy z nas odczuwa to samo: kocha swoje miasto (lub wieś) i jednocześnie widząc jego wady, codzienne problemy, a na pewno w sytuacji brak pracy na miejscu i brak tzw. perspektyw – ucieka zeń. To nie tylko jest smutne czy przykre, to tragedia naszego kraju, czyli naszej gospodarki, czyli ostatecznie jakości naszych polityków. Lecz to inny temat, kończę tę myśl.
Pętla ulicy Potrzebnej sru przeleciała, cała ona wyłożona jest wynalazkiem pana Trylińskiego, a tam w tle widać co?
Widać to : )
Dalej mijamy prywatną firmę recyklingową. Ile majątku zainwestowano w tym ogrodzeniu. Podziwiajcie piękne widoki.
Gdyby nie pogoda i roślinność nie teges, mogłyby to być zdjęcia z Indii.
Za dosłownie dziesięć sekund wyłania się blok mieszkalny na osiedlu o jakiejś oczywiście niepolskiej nazwie. Ależ zabudowują Warszawę metodą: tam gdzie jest jeszcze wolne miejsce nałóż kit – wciśnij kciukiem. To tutaj to dla mnie rejony kompletnie nieznane...
Chwila i przejazd na ulicy Gniewkowskiej
i wiadukt nad Dźwigową.
- 3
- 1
- 1
- Pokaż wszystkie