Jeżeli Koledzy się nie pogniewają, bo jestem nowym uczestnikiem, to kilka moich uwag o lutowaniu. Pierwszą lutownicę miałem w ręce 60 lat temu, następnie profesjonalnie lutowałem przez 50 lat rozmaitości pracując w serwisie aparatury medycznej. I zawsze (z bardzo małymi wyjątkami) używaliśmy spoiwa SnPb. I do tego jeszcze były papierosy :-( i jazda samochodami na benzyną ołowiową. I ani ja ani żaden z moich kolegów nie zachorował na raka płuc. Straszenie ołowiem przez UE jest wynikiem nacisku monopoli wschodnich. Luty ze srebrem nie dość, że są droższe i bardziej energochłonne to dodatkowo mają tendencję do krystalizacji. I to jest jedną z przyczyn częstszych awarii obecnie produkowanego sprzętu elektronicznego. I m.in. dlatego wyroby ze wschodu są tańsze. Kto u nas sprawdza czym jest lutowana importowana stamtąd elektronika? Poza tym np. złoto, ale i srebro w pewnych warunkach, tworzą z cyną amalgamat nie przewodzący prądu.
Reasumując - polecam lut SnPb 60/40 ze względu na niższą temperaturę topnienia i lepszą jakość.
Wracając do lutownic - koledzy piszący o niezbędnej praktyce mają bezwzględną rację. Oczywiście odpowiednia lutownica znacznie ułatwia pracę.
Moje doświadczenia serwisowe - tam, gdzie się dało używaliśmy lutownic transformatorowych przeważnie z grotem fi 1-1,5 mm. Serwis zawsze był w biegu, a lutownice z grzałką wymagały pewnego czasu na wychłodzenie. Przy precyzyjnych lub zależnych od wyładowań elektrostatycznych elementach używaliśmy lutownic Weller z różnymi końcówkami, ale również różnych miniaturek "no name".
Obecnie używam tanich stacji lutowniczych z wymiennymi grotami i regulacją (bez wyświetlacza) i czasem gazowej. No ale tu odgrywają rolę lata praktyki i obecne potrzeby. Czasem brakuje mi transformatorowej. Jeśli kogoś początkującego stać na stację z wyświetlaczem i dodatkowo lutowaniem powietrzem, to O.K., tym bardziej, że ceny takich zestawów znacznie zmalały. Te lutownice z linków z wyświetlaczem i regulacją oraz ta z powietrzem nawet mi się podobają. I cena nie powalająca. Pisanie, że jakaś stacja reguluje z dokładnością do 1 stopnia można włożyć między bajki. Na wyświetlaczu na pewno, w punkcie pomiaru może też, ale na końcu grota to już nie. Istnieje coś takiego jak bezwładność i przewodnictwo cieplne, promieniowanie itp. Nie sądzę, żeby w takiej stacji siedział mikroprocesor rozpoznający typ grota i wprowadzający korekcję tych wszystkich parametrów dodatkowo uwzględniając temperaturę otoczenia. Tym niemniej mając wyświetlacz łatwiej uzyskamy pewną powtarzalność temperatury grota. A dokładność 1 stopnia na pewno nie jest przy lutowaniu wymagana.
Znowu reasumując: moim zdaniem dobry zestaw to lutownica transformatorowa 100W (najlepsza łódzka, na końcówkę z drutu miedzianego, nie jakąś specjalną) i regulowana 50W (+/_10W).
W mojej pracy lutowałem przeważnie miedź, mosiądz i nikiel tzw. Tinolem, dodatkowo używałem kalafonii. Kalafonię można po ostygnięciu zeskrobać lub zmyć denaturatem, nie spirytusem, bo to grzech
.
Błędem jest nie oczyszczenie powierzchni przeznaczonych do lutowania - wydłużamy czas grzania i rośnie możliwość utleniania się spoiwa. Przydatne do czyszczenia: drobny papier ścierny, pędzelki z włókien szklanych, czasem skalpel lub benzyna apteczna. Do zrobienia pędzelka z włókien szklanych można wykorzystać odpady światłowodu.
Jeżeli można dobrze jest przed złożeniem pocynować obie lutowane powierzchnie. Znacznie skraca czas lutowania i pewność spoiny.
Sporadycznie lutowałem pastą - tylko elementy stalowe, nigdy płynem ZnCl. Powodują późniejszą korozję, chyba, że się przemyje po lutowaniu gorąca wodą. (Awaryjnie można lutować stal cyną na aspirynę.)
Do usuwania nadmiaru cyny polecam plecionkę miedzianą. Do nabycia w specjalistycznych sklepach, na Allegro pewnie też.
To zaś ale tyle opowieści dziadka o lutowaniu
.
Pozdrawiam tych, którzy dotrwali do końca.