18.07.2024r. część 1/2
Od dawna marzyłem, aby zobaczyć ten "słynny tunel" pod Kowarami. I po cichu liczyłem, że uda mi się go przejść. "Po cichu", gdyż w poprzednich latach natrafiałem w necie na zdjęcia, na których było widać, że jest częściowo zalany.
Jadąc samochodem od strony Kowar, należy go pozostawić ok. kilometra po minięciu tablicy miejscowości. Nie dojeżdżamy do miejsca, w którym nawigacja wskazuje tunel, gdyż będzie już za późno. Teren jest naprawdę "dziki". A i tak trzeba przygotować się na konkretną terenową przeprawę.
Poniższe zdjęcie wykonałem stojąc na nasypie (na który najpierw trzeba się wdrapać). Za plecami mam Kowary, a przed sobą Ogorzelec. Samochód zostawiłem po prawej stronie kadru, za drzewami.
Jeszcze nie mam pojęcia, ile przede mną metrów marszu do tunelu, po torowisku.
No właśnie, już nie po torowisku. Po zamknięciu linii, rodzimi kolekcjonerzy metali wszelakich, nie pozwolili długo na siebie czekać.
Jednak po kilkuset metrach spokojnego spaceru, najpierw wyłoniła się "betonowa kładka", a chwilę potem, w tle spostrzegłem fragment obiektu, o którym tyle rozmyślałem.
Dochodząc do wlotu pomyślałem, że tunel wygląda na suchy. Zupełnie inaczej, niż to widziałem na dawnych zdjęciach. Ściany przekopu pozbawione zostały gęstej roślinności.
Na portalu tunelu można dostrzec kilka napisów swą treścią nie związanych z tematyką kolejową, ale już wiedziałem, że obiekt da się zwiedzić.
Przede mną 1025 m marszu w ciemnościach, w których "wszystko się może zdarzyć", jak kiedyś głosiły słowa piosenki zespołu Lady Pank.
Ostatnie spojrzenie na "słoneczny świat" (choć tak naprawdę ,tego dnia, słońce zaledwie prześwitywało przez chmury).
A co tunelu? Warto mieć ze sobą latarkę, buty powyżej kostek oraz jakąś kurtkę przeciwdeszczową. Generalnie wewnątrz jest mokro. Wodę mamy najczęściej pod stopami, ale zdarzają się fragmenty, gdzie leje się nam za kołnierz. Trzeba też uważać, by nie skręcić kostki, bowiem co jakiś czas brakuje fragmentu osłony (w studni nazywa się to cembrowina, w kanale odwadniającym - nie wiem).
Po kilkuset metrach marszu, ogarnęła mnie nostalgia za słońcem. Ostatni rzut oka. No, może przedostatni. Wyjścia jeszcze nie widać, to sobie chociaż popatrzę na wejście (fotka zrobiona na sporym zoomie).
Po pewnym czasie, zamajaczyło przede mną "światełko w tunelu". Dosłownie i w przenośni. Byłem tak zaskoczony (nie wiem, może spodziewałem się pociągu), że nie zrobiłem zdjęcia. Jak się okazało później, spotkałem dwójkę turystów z Wrocławia. Świadomość, że nie tylko ja się włóczę po tunelach dodała mmi wigoru. Nie śmiałem ludziom robić zdjęcia w twarz, ale z tyłu, to już co innego...
Idziemy dalej. "I nic się nie dzieje. Nuda" (jak mawiał kiedyś Pan Maklakiewicz). Od czasu do czasu wnęki bezpieczeństwa, mokro, ciemno.
Aż z biegiem czasu, na horyzoncie zamajaczył zarys wyjścia.
A po dalszych kilku minutach było go już widać całkiem dobrze.
I w końcu dochodzimy do wyjścia, w którym ktoś ustawił barierkę. Jakby miał to być punk kasowy, gdzie można nabyć bilety na zwiedzanie tunelu.