- Czyli tak wygląda koniec wielkiej makiety modułowej w Hobby-landzie? Tak po prostu?
Staliśmy z Gawrylukiem przed budynkiem ekspedycji w Herbertowie i zachodziliśmy w głowę jak to tego doszło? Przecież to tu każdy mógł zobaczyć jak może wyglądać cel, do którego dąży się budując moduły czy kolekcjonując tabor. To tu spełniały się marzenia bycia maszynistą, czy zawiadowcą stacji. To tu jeździła wielka mała kolej. Tymczasem wspomniana linia kolejowa, zrzeszająca modelarzy z całego kraju, stała się obiektem największej krytyki i niezadowolenia. Nie została odebrana jako ekspozycja pokazująca potencjalny cel zabawy, lecz jako niedostępny dla nikogo klubik wzajemnej adoracji. Co za fatalne nieporozumienie skutkujące zawieszeniem kursowania pociągów....
Prawdziwy Herbertów też już nie istnieje. Hubert, autor makiety, utrwalił obraz z czasów kiedy rozładowywano tu cysterny z paliwem, a więc czasy świetności. Teraz, kiedy nadchodzi kres pracy przewozowej, za szybą nie ma nawet biurka. Dbałość o porządek pracujących tu ludzi spowodowała, że budynek wygląda jakby miał być właśnie otwierany, a nie zamykany.
- Dobrze, że naczelnik tego nie doczekał. Tak bardzo był przywiązany do Hobby od czasu, kiedy go po raz pierwszy ze sobą zabraliśmy.
Oczy nam się zamgliły. Naczelnikowi zmarło się przed kilkoma miesiącami. Zasnął i nie obudził się. Dołączył do swojej żony, która kilka lat wcześniej chorowała i zmarła na nowotwór. Dopiero gdy go straciliśmy, zobaczyliśmy ile wnosił dla naszej społeczności. Na pożegnanie przyszła cała załoga, za wyjątkiem kolegów, którzy zostali przy lokomotywach aby przeciągłymi syrenami pożegnać prawdziwie dobrego człowieka. Na wszystko przychodzi koniec.
- Chodźmy już do lokomotywowni, zaraz nasza pożegnalna jazda – Niedaleko zbiornika z paliwem stał Wulkan. W tym roku, do obsługi pociągów pasażerskich oddelegowaliśmy właśnie jego i „Setkę”. W wulkanie zamontowałem kamerę i pojawiły się dwa filmy z przejazdu. Pierwszy już jest kilka stron wcześniej, drugi będzie na koniec.
Gawryluk wziął aparat ale jakoś tak brakowało mu energii do fotografowania. Trochę się ożywił gdy odwiedził Elewator Maciejki. Przechodząc obok bramy wjazdowej, zauważył tłumek ludzi przyglądający się czemuś na górze.
Gdy podszedł bliżej, ze zgrozą ujrzał wisielca. Trochę było już tego za dużo. Zachwiał się, złapał za głowę, chciało mu się krzyczeć. O co w tym wszystkim chodzi? Czemu wszystko musi być takie smutne i pozbawione nadziei? Rozpoznał miłą panią, która kilka lat wcześniej częstowała nas (w tym naczelnika) wyrobami z tutejszej piekarni, a teraz wisiała wysoko na konstrukcji elewatora.
Dyrektorka i wice dyrektor kompanii zbożowej stali obok siebie i potakiwali w rozmowie z załogą. Nikt już nie interesował się tragedią kobiety. Już się dokonało to, co miało dokonać. Życie kilka chwil później chce wracać do normy. Czy ofiara, jaka została poniesiona była tego warta? Gawryluk rozejrzał się dookoła i zobaczył Tomka, dyrektora elewatora. Ten przyszedł się przywitać z ….. uśmiechem? Aż tak mało mamy współczucia?
- Cześć Gawryluk! Co to za mina jakbyś trupa zobaczył?
Gawryluk stał oniemiały z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy (jak to u niego). Dyrektor Zytom wziął Gawryluka za rękę i po przejściu kilku kroków szeptem powiedział:
- To żart. Pani Lusia tylko udaje, że wisi. Ma stelaż, do którego przyczepiona jest lina. Szczerze mówiąc, ten pomysł ma cechy zbożnego planu. I nie chodzi tu o zboże w elewatorze. Wyszedł on od pewnego znanego księdza?
- Księ-dza? – nic się nie zmieniło w wyglądzie Gawryluka, no może tylko szerzej otworzyły mu się oczy.
- Tak, księdza. Chodzi o to, że kompania zbożowa płaciła nam bardzo niskie, wręcz głodowe pensje i chciała zlikwidować Maciejki. Dla mieszkańców byłby to koniec. Plan zaproponowany przez księdza, który jakoś chciał pomóc parafianom był taki, żeby zaprosić samą wierchuszkę na wizytację i wtedy, podczas zwiedzania Lusia miałaby udawać, że targnęła się na swoje życie w proteście przeciw odbieraniu miejsc pracy i niskiej pensji. I nie uwierzysz! „Łyknęli to”. Elewatory nadal będą pełniły swą funkcję tak jak kiedyś. O zobacz – Tomek pokazał zdjęcie ze ściany w biurze – na przykład tak jak wtedy, kiedy manewry wykonywaliśmy jeszcze trakcją parową i obsługiwaliśmy po kilka pociągów dziennie.
Emocje zaczęły powoli opuszczać Gawryluka. No skoro to "zbożny plan"... Gdy wizytacja odjechała został w biurze na świętowaniu sukcesu. Wychodząc już w znacznie lepszym nastroju zobaczył biegnącego w kierunku elewatorów męża pani Lucyny.
- Gdzie moja żona?
- O psia krew! Z tej radości wszyscy zapomnieli o tym, że trzeba ją zdjąć.
Gawryluk szybko rzucił się na ratunek, co niestety zakończyło się niezbyt miło. Gdy ściągał panią Lusię z ramienia żurawia, ta, zmęczona, wychłodzona przez wiejący wiatr i żądna zemsty nie poznała Gawryluka i przywitała wybawcę „plaskaczem” z zamachem. Gawryluk puścił farbę z nosa ale na szczęście nie puścił pani Lusi z rąk.