Muzeum Kolejnictwa umrze, podobnie jak umarła kiedyś kolej parowa. Nie uratuje tego żaden biznesmen, polityk ani nawet duch święty. Doskonale zorganizowane, nieźle zarządzane, w pełni nowoczesne Muzeum Powstania Warszawskiego zaistniało w obecnej formie tylko dzięki silnej inicjatywie politycznej, a funkcjonuje właściwie dzięki stałemu dopływowi pieniędzy ze szkół (głównie warszawskich) za sprawą zorganizowanych wycieczek. Centralne Muzeum Morskie jest deficytowe, bo dzieciaki zamiast zwiedzać Błyskawicę wolą w okolicznych budach kupić frytki a ich tatusiowie koszulki z napisem "Piwo ukształtowało to piękne ciało". Młodzi Żydzi przywożeni z Izraela pośpiesznie przebiegają przez Muzeum Żydów Polskich by czym prędzej udać się do Złotych Tarasów, bo coraz mniej obchodzi ich Holocaust a coraz bardziej za ile można kupić fajne dżinsy.
Tych kilkanaście pordzewiałych gratów pomalowanych w odblaskowe kolory po prostu się kiedyś rozsypie, nie dlatego, że istnieje jakiś spisek masonów, nieuków, czy sprzedajnych samorządowców. Po prostu coraz mniej osób się koleją interesuje. Polska wydaje grube miliony na muzeum Jana Pawła II ale w sprawie starych wagonów palcem nie kiwnie. Może dlatego, że zwolennicy kolei nie mają swojego radia, nie zrobią marszu gwiaździstego i zatem daleko im do osiągnięcia masy krytycznej. Gdyby naszym krajem rządził bułgarski car, mający słabość do kolei, zapewne byłoby odwrotnie. Nawet gdyby jutro muzeum otworzyło bar dworcowy w stylu lat siedemdziesiątych (z bigosem, flakami i wódą z czerwoną kartką), albo wystawiło stare salonki w których korporaci mogliby doprowadzać się do nieprzytomności na imprezach integracyjnych, ciężko byłoby wyjść na swoje, a po roku i to by się znudziło.