Dzień Dobry Panom.
Łamię daną sobie i dwóm osobom obietnicę, ale tylko ten jeden raz i tylko dlatego, że wkurzył mnie unterlokführer próbujący zawłaszczyć założony przeze mnie wątek dla własnych korzyści i popisywania się swoją pseudonaukową wiedzą (o czym gdzie indziej). Niechaj więc zatem wybaczą mi ten wpis Tomek Stangel i Krzysio Koj – Panowie przepraszam!
Temat nagłej zmiany koloru „Stonek” w latach osiemdziesiątych poruszony został w rozmowie telefonicznej z Krzysztofem kilkanaście miesięcy temu i to, przyznaję ku mojemu zaskoczeniu przez niego, nie przeze mnie. Powtórnie był omawiany przeze mnie X-miesięcy później w rozmowie z "Byniem". A jest on równie prosty do wytłumaczenia, jak owe lata skomplikowane były. Otóż po wprowadzeniu w Polsce Stanu Wojennego (13 grudnia 1981 roku, gdyby ktoś już nie pamiętał) nagle okazało się, że Ronald Reagan (ówczesny Prezydent „Juesej”) jest nie tylko, jak to mówił NPNNŻ (nieodżałowanej pamięci nadal niestety żyjący) Jerzy Urban, „mordercą polskich kur” (sic!), ale także przysporzył zdychającej gospodarce „Peerelu” kolejnego problemu: otóż, o czym być może większość rodaków nie ma, nomen omen, zielonego pojęcia, w latach siedemdziesiątych w Polsce wprowadzono do produkcji szereg nowych produktów, między innymi również farb. Tak się jednak złożyło, że szereg komponentów do tych farb (używanych, między innymi, w przemyśle motoryzacyjnym) niestety nie był produkowany w PRL. Nawet nie dlatego, że „POLIFARB”, czy inne zakłady chemiczne nie byłyby w stanie ich wyprodukować, czy skomponować ich mieszanki – po prostu było to niemożliwe ze względu na obostrzenia COCOM (co to COCOM niechaj wytłumaczą to reszcie forumowi „guru”, [bez wycieczek personalnych] - Corwin). Po prostu część komponentów do produkcji „tych lepszych” farb, na przykład szczególnych, „eksportowych”, kolorów dla FSO, zgniłej zieleni na przykład, przysyłana była „ze zgniłego zachodu” i to za ciężkie dewizy, ale to, jak mawiał pewien Anglik, zupełnie inna historia…
Kiedy generał J. wystąpił w telewizorach zamiast teleranka, na Polskę (i nie tylko na nią, o czym mało kto pamięta) cały cywilizowany świat natychmiast nałożył sankcje ekonomiczne, w związku z czym nagle okazało się, że w PRL zaczyna brakować wszystkiego, nie tylko paszy dla kur i farby do malowania lokomotyw. Na szczęście istniała „Inspekcja Robotniczo-Chłopska”: wynalazek bynajmniej nie polski, ale radziecki i nie z lat osiemdziesiątych XX wieku, ale z lat dwudziestych tegoż stulecia. Na szczęście upłynęło sześćdziesiąt lat i nikogo za „przestępstwa przeciwko mieniu państwowemu i społecznemu” nie rozwalano już pod najbliższym płotem, albo murem, ale „IRCha” potrafiła rozwiązać wszystkie możliwe problemy (przynajmniej tak to pokazywali w „Dawce Trucizny Vieczornej”). A że czasy były takie, jakie były, do składu lotnych grup „IRChy” zazwyczaj dla powagi i ozdoby dodawano odpowiednio kumatego politycznie i „wyczulonego na sprawy polityczno-społeczne” trepa, od tak od stopnia kapitana w górę i w odpowiednim wieku. Chodzili więc trójkami niczym „proletariackie jaczejki” i niuchali, „co by tu jeszcze spieprzyć Panowie, co by tu jeszcze…” Trafiali się jednak w wśród nich ludzie naprawdę „kumaci”, o czym świadczy historia zmiany koloru „Stonek”. Otóż…
Pewnego dnia do, bodajże FABLOK-u, przybyła, czarną wołgą (a jakże), takowa trójka, by wypytać, dlaczego nowo wyprodukowane lokomotywy stoją pod płotem, a nie hulają po szlakach PeKaPe. Dyrektor zakładu, nie w ciemię zresztą bity stary wyjadacz, zwrócił uwagę towarzyszowi pułkownikowi, że po pierwsze nie pod płotem, tylko w ogrzewanej hali, a po drugie, to jak mają wyjechać, jak się właśnie właściwa farba skończyła, czyli „jasnozielona, służbowa” - i jak je mają malować? Na żółto? Tu, tym, których nie zmęczyła jeszcze długość anegdoty, spieszę wyjaśnić, iż owa „jasnozielona służbowa” pełniła nie tylko funkcję farby powierzchniowej, ale także, o czym zapewne wielu czytelników forum nie wie (bo i skąd? – [bez wycieczek personalnych] - Corwin) pełniła funkcję farby podkładowo-zabezpieczającej. Wynalazek w sumie nie nowy; wpadli na to Niemcy, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej i zamiast jak wszyscy do tej pory najpierw pacykować, albo natryskiwać, swoje czołgi i pojazdy wojskowe najpierw czerwono-pomarańczową minią, a potem właściwą farbą kamuflażową wymyślili specjalną farbę „dwa w jednym”, ot tak, żeby było szybciej i taniej i w ten sposób powstała słynna „Panzergrau” („Szarość Pancerna”). Wynalazek poszedł w świat, choć nie od razu i nie wszędzie, jednak rozpowszechnił się z czasem.
Wróćmy jednak do Polski i do lat osiemdziesiątych. Na dictum dyrektora, pułkownik zdjął czapkę, podrapał się po niskim czółku „na którym malował się straszny wysiłek”, poczerwieniał i wymamrotał „JA to załatwię…!” następnego dnia pod bramę zakładów podjechał wojskowy STAR i dwaj żołnierze (regulaminowo – kierowca i dysponent pojazdu) po otwarciu klapy zaczęli zdejmować z „paki” sążniste „hoboki” z farbą, oczywiście zieloną, tyle tylko, że trochę inaczej… Na nieśmiałe protesty, że farba trochę nie taka, kapral (dysponent) ze starszym szeregowym (kierowcą) popatrzyli na cywilów (czyli w ich mniemaniu nieco gorszy podgatunek człowieka) z lekką dezaprobatą i wyjaśnili, że farba owszem może „zielona inaczej”, ale niech nie marudzą, bo sobie od serca odjęli i z ZeteNu wyjęli… No! Może w szczegółach wyglądało to trochę inaczej, ale jest faktem, że część lokomotyw właśnie w owym czasie zaczęto malować farbami podkładowo-zabezpieczającymi produkowanymi pierwotnie dla wojska. Pierwotnie nawet nie zmieniano ich odcienia, później odcień ten zaczął stawać się cokolwiek jaśniejszy, bądź zmieniać odcień w innych kierunkach palety, głównie wskutek zastosowania rozcieńczalników lub domieszek w ZeteNTeKach, niemniej farby te okazały się wyjątkowo trwałe i długowieczne, zaś charakterystycznego połysku nadawało im często „ropowanie” (wszak większość maszynistów PKP też była i w LWP). Najciekawsze w tej kolorowej paranoi było to, że te wojskowe, ściśle strzeżone i ściśle wydzielane farby także produkowano na komponentach dewizowych. Do tej pory przetrzymywane w magazynach „ZN” na wypadek „W” i komisyjnie niszczone po okresie przydatności do użycia zaczęły być wykorzystywane z pożytkiem.
„Stonki” wróciły do swojej standardowej liberii w kilka miesięcy po odwołaniu Stanu Wojennego w roku 1983, jednym z pierwszych produktów zwolnionych przez COCOM z zakazu dostaw były właśnie komponenty do farb i lakierów, według listu motywacyjnego „wykorzystywane w produkcji śródków transportu niezbędnych do zapewnienia ciągłości dostaw żywności i towarów pierwszej potrzeby dla ludności”
Pzdr
Jeż