Absolutnie nie wiem czemu tu zamieszczam te kilka słów i zdjęć, dawno już zniknęła u mnie maniera egzaltowanych odejść, zamykania wątków, zabierania swoich zabawek ze wspólnej piaskownicy, może chcę Wam coś jeszcze pokazać, ale po co, wiem natomiast czemu musiałem wyjść dziś z domu, w pracy nie byłem, i teraz wyobraźcie sobie że nierząd zakazuje nam pod pretekstem, wyjścia z domu, jak wytłumaczyć ich siepaczom, że prócz jedzenia, wydalania, prokreacji, śmierci, zakupów, spacer jest też pierwszoplanową potrzebą, że jak nie wyjdziesz to Ci rozjebie łeb, albo Ty komuś, więc musisz iść, musisz się zeszmacić, upaprać, inaczej nie odnajdziesz siebie w tym bagnie, jak to wytłumaczyć, jak.
Zrywam dziś pępowinę która mnie więzi, która mnie łączy z wieloma rzeczami, wydarzeniami i ludźmi, muszę dla dobra ich i mojego, w jesieni życia wzrósł mi poziom empatii, za nic nie pozwoliłbym sobie zrobić komuś krzywdę, nawet gdybym go z sił całych nienawidził, gardził nim, nie darzył szacunkiem, moi byli Koledzy z Klubu, celowo dużą literą bo znaczył dla mnie więcej niż myślałem, ale też był okowami bardziej zaciskającymi się niż wydawało się, więc moi Koledzy prasują garnitury, zakładają białe koszule i skarpety, szykują się na wigilię, ja pozostaję w domu, zupełnie nie potrzebna tam moja osoba choć otrzymała zaproszenie, ba wręcz szkodliwa moja obecność byłaby dla kilku osób, nie chcę psuć im dobrej zabawy, bo pewnie taka będzie, ciekawe czy tez w pewnym momencie dojdą do wniosku że są zajebiści, jak to drzewiej bywało, ciekawe.
Poza tym pandemia, na Boga Panowie mimo iż nie ma wirusa bądźcie konsekwentni, przynajmniej jeden z Was odmówił mi kiedyś towarzystwa, w wyprawie, kurcze jakiej wyprawie w zwykłej wycieczce, bo się bał zarażenia, a było wtedy kilkaset zarażeń dziennie, dziś przy takiej liczbie balanga.
Teleportuję się przy pomocy dwudziestu trzech złotych na ulicę Zakładową na Olechowie, na początku osiedle kolejarskie, leżące na styku wspomnianej ulicy i ulicy Dyspozytorskiej, dziś wszystko jest tu nie tak jak dawniej, ongiś oaza spokoju, wsi sielska wsi czarodziejska, dziś w związku z sąsiedztwem trasy jakiejś tam, zamieniło się w miejsce gdzie z dopłatą nikt nie chce mieszkać, a inni nie mają wyjścia i muszą.
Na początku obelisk, pomnik ku czci jak to zwykle bywa, niepozorny, nie klęka przy nim quasi prezydent, nie klęka kłamca premier, nawet karzeł a garniturze i górskich butach tu nie zawitał, może kiedyś ktoś fakt nie bycia tych... uczci stosowną tablicą.
Nowoczesny dizajn, może są cechy, no nie wypada demolować pomnika.
Ciekawy jest podpis, mieszkańcy Andrzejowa, Olechowa i Łodzi, ciekawe ilu z nich wie o tej tragedii i ma świadomość że w zasadzie mieszka na cmentarzu.
Idziemy w osiedle, tu kiedyś był jedyny w okolicy sklep.
Zabudowa jak w małym miasteczku.
Bardziej okazały budynek.
Ciągły szum, jadących po trasie pojazdów, jest dokuczliwy, dla mnie po kilku minutach, a co mieszkańcy na to, zagaduje mnie Pani z siatkami pełnymi zakupów, czy szukam kogoś bo włażę w każde podwórko, w poszukiwaniu szyn i ciekawych rzeczy, odpowiadam zgodnie z prawdą, rozmawiamy idąc w tę samą stronę, niestety już niczego takiego tu nie ma, życzę zdrowia bo to chyba dziś cenniejsze od pieniędzy, no z wyjątkiem kolekcjonerów modeli, i wracam, w lasku, zagajniku, kapliczka taki koloryt lokalny, zawsze robię zdjęcia, dlaczego no trudna sprawa , zastanowię się kiedyś, dziś robię na wszelki wypadek.
Módl się za Nami, a najlepiej jak byś jeszcze posprzątała chlew który mozolną pracą czynimy na tej ziemi matce naszej ojczystej z podniesionym czołem i flagami na masztach, dnia każdego.
Znów bardziej okazałe budynki, w jednym z nich pamiętam gdy zakładałem klub mieszkała wdowa z nastoletnią córką które zapisały się do klubu, bo dziewczyna szła do szkoły kolejowej i jakieś punkty potrzebne były, byłem u nich po kolejy podpis pod kolejnymi dokumentami, ciekawe jak potoczyły się ich losy, tak wielu ludzi spotykamy, z tak wieloma nasze drogi się krzyżują, potem znikają nam z oczu, a pamięć płatając figle czasami wyciąga ze swego przepastnego worka, wzbudzając w nas niepokój, ciekawość, smutek.
Idę w stronę ogródków działkowych, mijam po drodze płot z szyn, oglądam, samochody zwalniają "ty pacz Karyna, jakiś debil idzie po błocie i kiwa siem nad płotem" nie ma cech, choć na jednej być może coś jest, ale po drugiej stronie, a na tą jeszcze mam czas.
Wspomniane ogródki, tu od roku 1979, czyli od moich osiemnastych urodzin, mój ojciec wiedziony instynktem rolnika nabył był za sowitą łapówkę jako nie kolejarz, działkę o wymiarach dwadzieścia na dwadzieścia metrów, tu także razem z ojcem żony Piotrka Chorążego i jeszcze jednym Panem spędzali czas na dyskusjach politycznych i degustacji wina z dzikiego bzu, tu zimą a zimy były srogie, w altance remontowałem swojego Junaka, tu latem moja pierwsza żona która jeszcze wtedy nie była żoną a przeznaczoną, przymierzała czarne pończochy zakupione w sklepie funeralnym na ul. Kilińskiego, w jakim celu no wiadoma rzecz, tu hodowałem ponad piętnaście lat kaktusy, tu pozostawiłem mnóstwo czasu i wspomnień, po śmierci ojca mama sprzedała ją, tu od tego dnia moja noga nie przekroczyła tej bramy.
Po drugiej stronie ulicy jest ciąg zabudowań fabrycznych, już nie pamiętam co było w czasach świetności teraz mydło i powidło, poszedłem do końca uliczki licząc że jest przejście na tory, no zawiodła mnie pamięć nie było wracam do miejsca gdzie biegła bocznica opisywana już, od placu na którym leżały gotowe przęsła torów do odlewni ukrytej w lesie.
Tu całkiem nieźle to widać.
Zrywam dziś pępowinę która mnie więzi, która mnie łączy z wieloma rzeczami, wydarzeniami i ludźmi, muszę dla dobra ich i mojego, w jesieni życia wzrósł mi poziom empatii, za nic nie pozwoliłbym sobie zrobić komuś krzywdę, nawet gdybym go z sił całych nienawidził, gardził nim, nie darzył szacunkiem, moi byli Koledzy z Klubu, celowo dużą literą bo znaczył dla mnie więcej niż myślałem, ale też był okowami bardziej zaciskającymi się niż wydawało się, więc moi Koledzy prasują garnitury, zakładają białe koszule i skarpety, szykują się na wigilię, ja pozostaję w domu, zupełnie nie potrzebna tam moja osoba choć otrzymała zaproszenie, ba wręcz szkodliwa moja obecność byłaby dla kilku osób, nie chcę psuć im dobrej zabawy, bo pewnie taka będzie, ciekawe czy tez w pewnym momencie dojdą do wniosku że są zajebiści, jak to drzewiej bywało, ciekawe.
Poza tym pandemia, na Boga Panowie mimo iż nie ma wirusa bądźcie konsekwentni, przynajmniej jeden z Was odmówił mi kiedyś towarzystwa, w wyprawie, kurcze jakiej wyprawie w zwykłej wycieczce, bo się bał zarażenia, a było wtedy kilkaset zarażeń dziennie, dziś przy takiej liczbie balanga.
Teleportuję się przy pomocy dwudziestu trzech złotych na ulicę Zakładową na Olechowie, na początku osiedle kolejarskie, leżące na styku wspomnianej ulicy i ulicy Dyspozytorskiej, dziś wszystko jest tu nie tak jak dawniej, ongiś oaza spokoju, wsi sielska wsi czarodziejska, dziś w związku z sąsiedztwem trasy jakiejś tam, zamieniło się w miejsce gdzie z dopłatą nikt nie chce mieszkać, a inni nie mają wyjścia i muszą.
Na początku obelisk, pomnik ku czci jak to zwykle bywa, niepozorny, nie klęka przy nim quasi prezydent, nie klęka kłamca premier, nawet karzeł a garniturze i górskich butach tu nie zawitał, może kiedyś ktoś fakt nie bycia tych... uczci stosowną tablicą.
Nowoczesny dizajn, może są cechy, no nie wypada demolować pomnika.
Ciekawy jest podpis, mieszkańcy Andrzejowa, Olechowa i Łodzi, ciekawe ilu z nich wie o tej tragedii i ma świadomość że w zasadzie mieszka na cmentarzu.
Idziemy w osiedle, tu kiedyś był jedyny w okolicy sklep.
Zabudowa jak w małym miasteczku.
Bardziej okazały budynek.
Ciągły szum, jadących po trasie pojazdów, jest dokuczliwy, dla mnie po kilku minutach, a co mieszkańcy na to, zagaduje mnie Pani z siatkami pełnymi zakupów, czy szukam kogoś bo włażę w każde podwórko, w poszukiwaniu szyn i ciekawych rzeczy, odpowiadam zgodnie z prawdą, rozmawiamy idąc w tę samą stronę, niestety już niczego takiego tu nie ma, życzę zdrowia bo to chyba dziś cenniejsze od pieniędzy, no z wyjątkiem kolekcjonerów modeli, i wracam, w lasku, zagajniku, kapliczka taki koloryt lokalny, zawsze robię zdjęcia, dlaczego no trudna sprawa , zastanowię się kiedyś, dziś robię na wszelki wypadek.
Módl się za Nami, a najlepiej jak byś jeszcze posprzątała chlew który mozolną pracą czynimy na tej ziemi matce naszej ojczystej z podniesionym czołem i flagami na masztach, dnia każdego.
Znów bardziej okazałe budynki, w jednym z nich pamiętam gdy zakładałem klub mieszkała wdowa z nastoletnią córką które zapisały się do klubu, bo dziewczyna szła do szkoły kolejowej i jakieś punkty potrzebne były, byłem u nich po kolejy podpis pod kolejnymi dokumentami, ciekawe jak potoczyły się ich losy, tak wielu ludzi spotykamy, z tak wieloma nasze drogi się krzyżują, potem znikają nam z oczu, a pamięć płatając figle czasami wyciąga ze swego przepastnego worka, wzbudzając w nas niepokój, ciekawość, smutek.
Idę w stronę ogródków działkowych, mijam po drodze płot z szyn, oglądam, samochody zwalniają "ty pacz Karyna, jakiś debil idzie po błocie i kiwa siem nad płotem" nie ma cech, choć na jednej być może coś jest, ale po drugiej stronie, a na tą jeszcze mam czas.
Wspomniane ogródki, tu od roku 1979, czyli od moich osiemnastych urodzin, mój ojciec wiedziony instynktem rolnika nabył był za sowitą łapówkę jako nie kolejarz, działkę o wymiarach dwadzieścia na dwadzieścia metrów, tu także razem z ojcem żony Piotrka Chorążego i jeszcze jednym Panem spędzali czas na dyskusjach politycznych i degustacji wina z dzikiego bzu, tu zimą a zimy były srogie, w altance remontowałem swojego Junaka, tu latem moja pierwsza żona która jeszcze wtedy nie była żoną a przeznaczoną, przymierzała czarne pończochy zakupione w sklepie funeralnym na ul. Kilińskiego, w jakim celu no wiadoma rzecz, tu hodowałem ponad piętnaście lat kaktusy, tu pozostawiłem mnóstwo czasu i wspomnień, po śmierci ojca mama sprzedała ją, tu od tego dnia moja noga nie przekroczyła tej bramy.
Po drugiej stronie ulicy jest ciąg zabudowań fabrycznych, już nie pamiętam co było w czasach świetności teraz mydło i powidło, poszedłem do końca uliczki licząc że jest przejście na tory, no zawiodła mnie pamięć nie było wracam do miejsca gdzie biegła bocznica opisywana już, od placu na którym leżały gotowe przęsła torów do odlewni ukrytej w lesie.
Tu całkiem nieźle to widać.
Załączniki
-
448,3 KB Wyświetleń: 8
- 10
- 1
- Pokaż wszystkie