Noszę się od dawna z zamiarem zamknięcia wątku, podróże utrudnione, może od poniedziałku zupełnie niemożliwe, nie jest łatwe podjęcie decyzji, trochę się formuła tego wątku już opatrzyła, a i mam wątpliwości czy uda nam się razem z moim towarzyszem gdzieś pojechać, zmieniliśmy się ostatnio obaj trochę, trochę się nasze drogi rozeszły, jak nie patrzeć reprezentujemy już inne światy, ale chyba trzeba jakoś przetrwać trudne czasy, no tylko czy warto.
Dziś ładna pogoda, była bo teraz się trochę chmurzy, miło się zaczął dzień za sprawą wpisu Marka "Kempola", dziś pracuję zdalnie, to oczywiście żart, ale mam urlop, czasami warto wziąć wolne niż dostać wyrok za morderstwo, a tym pewnie skończyłby się kontakt z moimi szefami dzisiejszego dnia.
Idę na cmentarz, się on zwie Kurczaki, ale idą na tenże przechodzę obok Chojen, no to już się robi nieomal wycieczka kolejowa, dziś będzie więcej gadania niż zdjęć, mój ulubieniec Monsieur Kulecki czasami też niczego nie pokazuje tylko robi audycję radiową, no to się trochę na niego zapatrzę, ale wolę pisać bo mówienie dziś trudno mi przychodzi.
Oczywiście idę z buta, pandemia wiadoma rzecz, idą nasuwa mi się pierwsza z cyklu piątkowych refleksji, jesteśmy narodem katilickim, nie nie będzie lżenia i inwektyw, no bo według pewnych źródeł jesteśmy, a jak wiadomo ta wiara to sama dobroć i aż się mdło robi od tego miodu, to ja się pytam czy przypadkiem to wszystko nie na pokaz, bo w świecie zewnętrznym, jakoś tych wartości nie widać, każde miejsce które można zaśmiecić jest zaśmiecone, co się uda zniszczyć jest zniszczone, jak to przytaje do wizerunku który pieczołowicie sobie kreujemy, a wiem to te trzy procent niewierzących lub innowierców tak zachlewia nasz świat, uff sam se wytłumaczyłem, no normalnie geniusz.
Chojny, na dobry początek "byczek" ET22-909, proszę zwróćcie uwagę że suma cyfr z numeru lokomotywy równa 18 podzielona przez ilość liczb czyli trzy, daje sześć, po odwróceniu numeru do "góry nogami" i zastąpieniu zera szóstką mamy cyfrę szatana 666, czy to przypadek nie sądzę.
Dal purystów co nie lubią lokomotyw z krajobrazem.
Ja zwykle spokojne i wyludnione Chojny.
Już prawie opuściłem stację w drodze na cimitr.
No i sobie poszedłem, w pewnej chwili zorientowałem się że dałem się zwieść, pięknej pogodzie, brakom symptomów szaleństwa, całej tej sielance, zagapiłem się zasnąłem mentalnie mając niczym nie poparte przekonanie, ba pewność że mrok który jest we mnie zniknął, nie robaczku, on nie znika, on przyczajony czeka na odpowiedni moment, ale o tym za chwilę.
Bęc dwie dyszki kwiatek pod pachę i sumienie czyste, no tak to nie działa, raz że sumienie moje wyjątkowo wyrafinowane i wredne jest, dwa że w materii pamięci nie muszę się go bać, ale widziałem dziś hordy mimo wczesnej pory takich którzy usiłowali pełnymi torbami w kratkę je uśpić, uspokoić, cały rok niebytu, czas niepamięci, a teraz pospolite ruszenie, tak robią katolicy, z pewnością nie to wszyscy innowiercy, fałszywcy, tłuste Karyny i Sebiksy z tępym wyrazem neandertalskiej czaszki, oczywiście z maseczkami pod tłustymi podbródkami, z nienasyconych mord sypią się okruchy obwarzanków a i piwerko siem znajdzie, a co wolność przecież.
Ostatnia kwatera na końcu cmentarza, rocznik 1987 prawie już nikt nie przychodzi, zaplam znicze, targałem z domu, Żabcia dała, stawiam kwiatek, ktoś był zrobił porządek, na nic szczotka grabki na nic chęci, kto, ze strony ojca a tu jego mama poleguje czyli moja Babcia, mmm Babcia Franka której zawsze rozwiązywaliśmy z kuzynem kokardę fartucha, a ona tak na niby się na nas złościła, a z tej części rodziny tylko ja, trzeba rozwiązać tę zagadkę.
Może gdybym potrafił i miał potrzebę, pomodliłbym się , wspomnę tylko ją, to powinno wystarczyć.
Wracam, myślę o Tomasie moim przyjacielu który zmarł dziewięć lat temu, myślę o nim i łzy mi same płyną, siadam na ławce, ciężko się płacze idąc, tracę czujność, nagle zaczyna ciemnieć, liście wirują, coraz bardziej oplątują moje nogi, i wyżej zaczynają wpychać mi się ostrymi ogonkami do ust, uszu, oczu, trzymam się kurczowo ławki, a Ewa Demarczyk śpiewa mi o zielonych winogronach, tak wiem, brak szacunku, ale taka cisza była że trzeba było ją wypełnić, trzeba było ją zabić żeby ona nie zabiła, ktoś mnie szarpie za ramię, jakaś starsza Pani, coś mówi, nie słyszę, sięgam kurczowo po lekarstwo, szlag, wziąłem dziś plecak, a jest w torbie, pot płynie mi z czoła, jestem cały mokry, dopadł mnie wychynął każdą szczeliną i zaatakował, właśnie dziś, gdy słońce tak pięknie opowiadało o cudownym życiu, trzeba zbić skurwysyna, tylko fizycznie stłumić, zryam się i do ul.Rzgowskiej dochodzę klucząc nieznanymi uliczkami bo na wprost byłoby zbyt łatwo, mógłby się nie zgubić, do tej ulicy docieram w sześć minut, Ci co znają Łódź wiedzą że to nie możliwe, a jednak, musiałem chyba biec, salon Skody, mrok pozostał nad cmentarzem, dziś się udało, ile razy jeszcze.
Od pewnego czasu zawsze mam ze sobą zapasową koszulkę, dziwny to widok gość na środku chodnika się przebiera, chciałbym to zobaczyć, a i tak chyba bym nie uwierzył, dziwnie się czuję.
Skoro tu jestem pójdę jeszcze dalej, na ulicę Pryncypalną, wspominałem o niej podczas penetracji bocznic, jadąc kiedyś z żabcią do Biowinu, ha ha do Biowinu, ale nie po to o czym myślicie, po słoiczki na konfiturę z pigwy, bez spirytusu, widziałem, zdawało mi się że widziałem szyny w ogrodzeniach, sprawdzam, dochodzę do siebie i staję obok, jednostka wojskowa niegdyś, dziś teren do wynajęcia/zakupu, to tez pokazywałem, ale dziś jeszcze raz brama wjazdowa do tejże i widok na ukryty tor w stronę stacji Łódź Chojny.
Wracam, tajemniczy dom/budynek ciekawe co tu kiedyś było wygląda na jakiś zakład produkcyjny.
Skręcam w ulicę Kluczową którą dochodzę do torów kolejowych idę śladem starej bocznicy do JW.
Widok w stronę ul.Pryncypalnej i następne zdjęcie w stronę ul.Tuszyńskiej czyli w stronę Chojen.
W międzyczasie podczas mozolnego pokonywania krótiego odcinka torów, mijają mnie cuda nowoczesnej myśli technicznej, nasza łódzka ŁKA mająca nieomal stu procentową dostępność czyli w zasadzie bezawaryjna.
I takie niebieskie z rozdziawioną japą.
A potem już będąc na przejeździe mija mnie takie żółte.
Kawałek tory nieistniejącej już bocznicy do Organiki i w drogę na stacyję.
Krańcówka -potańcówka, pstrokaty tramwaj na tle pstrokatego osiedla, zaiste wieś tańczy i śpiewa, kolor tak, ale pstrokacizna stanowczo nie, ach ci współcześni projektanci, a może to nowy trend w sztuce, ludyzm w połączeniu z prymitywizmem.
Na stacji pusto, ale coś tam trąbi i po chwili między dwoma semaforami (ulubiony temat zdjęć) wjeżdża ET22-1107 ze składem wagonów do transportu samochodów, mogłyby być to polskie elektryczne samochody, a nawet drony bojowe z głowicami nuklearnymi, gdybyśmy nie wybrali idiotów, kłamców i złodziei, tak to tylko faszystowskie samochody sobie pomykają szlakami naszej RP.