Witam po przerwie. W międzyczasie wpadło trochę fotek, głównie nocne EP07, z różnych przyczyn nastąpiła chwilowa absencja trwająca niecały tydzień. Wrzucę kilka zaległych i krótka relacja z dziś
No i nadchodzi 06.02.2021, i jak zawsze prawie, zdjęcia pochodzą z Olsztyna Głównego, Zachodniego i okolic.
Tak więc plan był wielki bo wczoraj z wybitnie mizernej kondycji obserwowałem z okna EP07-356 w cudownym słońcu jak mknęła na Morąg i dalej czyli po trasie gdzie mój ulubiony wiadukt na Likusach, serce człowiekowi się krajało jednak jakbym tam pojechał dziś bym pod respiratorem leżał. Jednak zdarzył się cud, dostałem info, że prawdopodobnie dziś też będzie, więc była szansa na fotki dziś. Zmotywowany, nie spałem ani sekundy, zresztą drugi dzień z rzędu, oczekiwałem na poranne info, i faktycznie przyszło, ale w międzyczasie zapragnąłem iść na spacer na Główny. Pomysł skądinąd zacny miał katastrofalne skutki, otóż wprawdzie stał Vectron #620 i jakieś niebieskie IC 07, pokręciłem się i generalnie miło, z negatywnym akcentem niezdrowo pobudzonych SOKistów, którzy siali terror i spotkałem ich w ciągu 30 minut chyba w 10 różnych miejscach. Skończyło się plagą mandatów choć i na mnie łypali złowrogo gdyż dzierżyłem ukryty aparat za pazuchą, który zapewne skojarzył im się z ukrytym panzerfaustem... Zwinąłem się z dworca z ambitnym planem spaceru po linii modląc się o Dragona Lotosu. Z racji lenistwa postanowiłem sobie skrócić drogę, i pomysłem była wspinaczka pod 2 metrowe wzniesienie. Niestety, plan choć prosty okazał się tragiczny, na ostatnim kroku się pośliznąłem i przywaliłem kompletnie w glebę. A ja ze sprzętem przecież, 10 kilo sprzętu foto. Wygrzebałem się, i dawaj sprawdzać, niby wszystko działa, ale...Sigma 17-50 czyli najczęściej używany obiektyw przestał ostrzyć, nie wiedziałem co nie działa, aparat, obiektyw? Myślałem, że serce mi pęknie bo niestety obecna sytuacja nie pozwala mi w żadne inwestycje. Z nosem na kwintę wróciłem do domu. Potestowałem dłuższy obiektyw i...ostrzył, fisheye też, choć nie jestem pewien czy wszystko ok, no i 17-50 chyba się odblokował, bo wyglądało to obiecująco.
Tak więc nowa nadzieja nadeszła, padło hasło że jadę busem, melduję się na miejscu 30 minut przed pociągiem i szukam miejsca. Miałem zaplanowane ale plan spalił na panewce. Na dodatek strach chodzić bo wszędzie tysiące śladów lisów i zryta ziemia przez dziki. Tak więc trzeba było szukać nowej, a wiec wpadłem na ultra genialny pomysł iść na wzgórze odległe na oko 2 km
No ale dobra, twardziel nie odpuszcza. Idę, chaszcze ustępują, ale za to płot druty na bydło, przypuszczalnie pod napięciem. Harcerskie sprawności robią swoje, w stylu partyzanta Vietcongu prześlizguję się! Idę, idę, zrobiłem ze 150m w śniegu po kolana a do wzgórza tyle samo, myślę kurde wracam na wiadukt, bo to pewniak chociaż.
Jak pomyślałem to w druga stronę zasuwam, plecak wciąż 10kg, ja już o specjalnym bohaterstwie nie myślę, byle na czas. Wpadam na wiadukt, ale już cwany geniusz zaczyna kombinować bo mam z wiaduktu Ep07-442, wprawdzie w lato ale...no dobra, mam jeszcze parę minut więc idę ze 100m dalej również w śniegu po pas, przygotowuję się, ustawiam wszystko w aparacie. Serce wali jak młotem. I wreszcie jest, cała ona w pięknej krasie. Pstrykam fotki wniebowzięty, macham maszyniście, którym jest mój kolega z Gdyni. I kurde mamy to! Odpalam podgląd zdjęć i szczęka mi opada. Tyle przygotowań, poświęcenia i szlag wszystko trafia. Coś w domu w ustawieniach elektroniki namieszałem, musze jednak dodać, że we wielkim przeświadczeniu geniuszu! A co! Dzięki moim genialnym zabiegom zdjęcia wyszły w klimacie pijackiego widu...Autobus mi ucieka, więc jest dalej pozytywnie. Człapie z buta kolejny kilometr czy dwa. W końcu jadę na Dworzec Zachodni. Z nadzieją, że znajdę przyczynę wszystkiego. Oczywiście dziś piękne słońce i zero chmurek, ale to nie Kalifornia i mamy koło -10 w słońcu
Skostniały, zasmarkany, z indiańska twarzą...coś tam zmieniam, coś tam pstrykam. I uff. Wracam do przeszłości, czyli dobrego ustawienia aparatu. Chyba działa choć wciąż, nie wiem czy poprawnie. Tak więc wiedziony kolejną nadzieja na jakikolwiek rezultat. Postanawiam się już całkiem fioletowy z zimna pokręcić, może wymarzony Lotos nadjedzie. A tymczasem "kibelek", drugi "kibelek", jakiś skromny ET22 Cargo, Jakiś Flirt...Zrezygnowany już mam iść, a tu SMS. Z Dworca Głównego! Dramatyczny, acz rzeczowy, "Maciek wal na Zachodni bo jedzie Ludmiła MORIS, już rusza! A że jest piękny zachód słońca jest szansa na jakieś ujęcie. I z jednej i z drugiej strony. Pędzę na 3 peron Zachodniego bo domyślam się gdzie jedzie. Moment dosłownie i jest! Robię zdjęcia z dusza na ramieniu. Przeleciała na pełnym biegu. Sprawdzam i wygląda to obiecująco. Jeszcze próbuję się okłamać, że zaraz Lotos, a tu znowu "kibel". Daję spokój, pędzę do domu i zgrywam wszystko. Testuję i nie jest źle chyba?
Przygód co niemiara, przemoczone buty, zmarznięty, po takim marszu na 17km, wszystko jakieś takie relaksacyjne przed własnym biurkiem...
Niemniej NIGDY WIĘCEJ takich kretyńskich decyzji wspinaczki po lodzie na jakieś górki, i generalnie utrudniania sobie samemu prostej w sumie rzeczy!
A poniżej kilka wybranych fotek z tej szalonej wyprawy.
Z pozdrowieniami.
Maciek "Magic"
I teraz największy HIT. Otóż ona, cała ona, piękna, powabna, nieskazitelna